Dreadnought – potrzebujesz większej łajby
Gry

Dreadnought – potrzebujesz większej łajby

przeczytasz w 5 min.

W kosmicznych bitwach liczą się wielkie działa, jeszcze większe okręty i przemyślana strategia. Dreadnought łączy wszystkie te elementy. Wkrótce także na PS4.

Ocena benchmark.pl
  • 4,8/5
Plusy

- bitwy kosmiczne na wielką skalę,; - szczegółowe, efektowne i możliwe do personalizacji modele statków,; - rozgrywka, która łączy strategiczne planowanie ze zręcznościowym sterowaniem pojazdami,; - unikalne role przypisane do każdego typu kosmicznych okrętów,; - fenomenalnie zaprojektowane mapy,; - ciekawy system kierowania mocą statku,; - pompujący adrenalinę w żyły tryb „Havoc”,; - intuicyjne sterowanie na PlayStation 4.

Minusy

- niektóre elementy nieco zbyt dosłownie przekalkowano z gier typu World of Tanks,; - niewiele (na razie) trybów rozgrywki.

Na pozaziemskich terytoriach i na ziemskiej konsoli

Obszar gier free-to-play jest w zasadzie zdominowany przez dwa gatunki. Pierwszy z nich to MOBA, a drugi World of Tanks i inne gry ze studia Wargaming, a także ich największy konkurent - War Thunder. Dreadnought zdecydowanie zalicza się do tych ostatnich, choć nie jest to wcale tak oczywiste, jak mogłoby się wydawać.

A to dlatego, że tym razem mamy do czynienia z produkcją z gatunku science-fiction, która stawia nas za sterami gigantycznych statków kosmicznych. Jak twierdzą sami twórcy, inspiracją dla tego tytułu była między innymi filmowa klasyka, taka jak Star Trek, a także gra drużynowa Team Fortress 2. 

Ten koktajl inspiracji brzmi co najmniej intrygująco i dlatego wybrałem się do berlińskiego studia firmy Yager, żeby tam skosztować Dreadnoughta w jego nowym, konsolowym wydaniu. Albowiem tytuł ten jest już dostępny na pecetach (pod postacią otwartej bety), a lada moment będzie brał szturmem PlayStation 4. 

Czy to czołg? Czy to samolot? Nie, to Dreadnought!

Hangar jak hangar... Nie, nie tym razem! Nawet ten, wydawać by się mogło, banalny budynek, którego widok witał mnie zwykle w tego typu symulatorach, tutaj wygląda spektakularnie. To nawet nie hangar, a dok jakiejś kosmicznej stacji. I to tutaj właśnie mogłem podziwiać moją majestatyczną flotę w jej najdrobniejszych, spersonalizowanych szczegółach.

Wybór statków jest także niemały, bo w jego skład wchodzą najróżniejsze typy potężnych niszczycieli, zwinnych korwet, „snajperskich” krążowników artyleryjskich oraz tytułowych dreadnoughtów czyli pancerników. 

A te ostatnie to prawdziwe bestie pozaziemskich przestworzy. W ich przypadku chyba najlepiej widać, że twórcy Dreadnought wzorowali się na bitwach morskich, o czym świadczą działa burtowe przypominające futurystyczną wersję uzbrojenia XVII-wiecznych galeonów. Celnie wypalić z takiego arsenału to czysta rozkosz!

Dreadnought - atak z daleka

Powiedzmy sobie wprost, w Dreadnought rozmiar ma znaczenie. Ogromne wrażenie zrobiło na mnie sterowanie kosmicznymi gigantami. Po prostu czuć pod paluchami ciężar tych monstrów. Nie myślcie sobie jednak, że to tylko zabawa w „kto większy, ten lepszy”. O, nie, nic z tych rzeczy!

Zgranie całej drużyny i obmyślana strategia też ma tutaj kluczowe znaczenie. Zwłaszcza, że każdy pojazd w zespole pełni ściśle wyznaczoną mu rolę.

Przekładając typy statków z Dreadnoughta na, dajmy na to, mobowe kategorie, jedni wcielą się w zbierających obrażenia „tanków”, drudzy będą z dystansu wymierzać zabójcze ciosy, a jeszcze inni staną się medykami. 

Zresztą, ta ostatnia rola wydała mi się najciekawsza, bo próżno jej szukać w World of Tanks lub War Thunderze. To jawne (ale też awangardowe) zapożyczenie z gier innego typu, które wprowadza do rozgrywki spory powiew świeżości.

Dreadnought - naprawa statku

Innymi słowy, każdy musi znać swoje miejsce na polu bitwy. Lepiej, żeby szybkie i zwrotne jednostki nie ładowały się w sam środek potyczki, artyleria musi pozostać na jego obrzeżu i wystrzegać się wrogich ataków, a jednostkom naprawczym przypada funkcja interwencyjna, kiedy kolega zbiera bęcki od przeciwników.

Każda z klas okrętów posiada także unikalne wyposażenie, które można dowolnie modyfikować w hangarze. „Gwiezdne galeony” są wyekwipowane w systemy maskowania, silniki do skoku w nadprzestrzeń, kosmiczne torpedy, tarcze antyrakietowe, a nawet wyjątkowo potężne pociski z głowicami jądrowymi. Tylko umiejętne korzystanie ze wszystkich tych gadżetów pozwalało mi zyskać przewagę w powietrznych (a może raczej próżniowych?) pojedynkach.  

Ciekawym rozwiązaniem jest także swoiste „życie po śmierci” każdego gracza. Nawet kiedy poległem na polu bitwy w trybie, który uniemożliwiał mi odrodzenie, i tak mogłem dalej brać udział w potyczce. Moje możliwości były jednak mocno ograniczane, bo w takich sytuacjach wskakiwałem za stery malutkiego myśliwca, który w porównaniu z resztą okrętów wyglądał jak kosmiczna pchła przy nie mniej kosmicznym słoniu.      

Dreadnought - gracz strącony

Cała moc w...

„Chewie, cała moc w przednie deflektory!” Tak krzyczał Han Solo – na pewno pamiętacie. Zresztą nie tylko on, bo także cała rzesza innych kapitanów wykrzykiwała w próżni podobne komendy. Cała moc w silniki! Przekierujcie energię z reaktora w działa! I tak dalej, i w tym stylu.

Twórcy ze studia Yager zadbali o to, żebym i ja, jak również każdy inny gracz, mógł wydać podobny rozkaz swojej wirtualnej załodze. Wszystkie okręty w Dreadnought dysponują zapasem energii, który przypomina mi – wybaczcie porównanie trochę na wyrost – pasek wytrzymałości z Dark Souls.

Umiejętne rozegranie każdej bitwy wymagało ode mnie zarządzania mocą statku i kierowania jej albo w działa (co zwiększało zadawane obrażenia), albo w tarczę ochronną (która z kolei pochłaniała wrogie pociski), albo też w silniki statku (a więc wzmocnienie jego prędkości). 

I te trzy elementy są uniwersalne dla wszystkich pojazdów, ale tylko od obranej przeze mnie taktyki i sytuacji na polu bitwy zależało, w który z nich zdecydowałem się zainwestować.

Dreadnought - bezpośrednie trafienie

Wyćwiczenie się w szybkim przełączaniu między tarczą, silnikami lub działami jest w zasadzie niezbędne, żeby dobrze rozegrać partię. Zaryzykowałbym nawet twierdzenie, że w ostatecznym rozrachunku to właśnie ten aspekt rozgrywki (obok współpracy w ramach drużyny) decyduje o zwycięstwie lub porażce. 

Przyczajony dreadnought, ukryty niszczyciel

Kosmiczne bitwy... Czyli co? Jakieś strzelaniny na powierzchni dreadnoughtowego odpowiednika Gwiazdy Śmierci? Czy po prostu manewry na czarnym tle wszechświata? Ani to, ani to. Każda z dostępnych map (choć w wersji pecetowej jest ich na tę chwilę nieporównanie więcej, niż w próbce, którą miałem okazję ogrywać na PlayStation 4) to pełen atrakcji poligon.

Gdzieniegdzie przeciskałem się w ciasnych wąwozach, jak gdyby przeniesionych do Dreadnought ze zdjęć marsjańskich sond. Innym razem manewrowałem okrętem między ruinami zarośniętych pozaziemską florą budowli. Czasem znowu ukrywałem się między asteroidami okalającymi zawieszoną w próżni stację kosmiczną.

Dreadnought - walka nad powierzchnią planety

Co najlepsze, nie tylko sam projekt map jest godny podziwu. Ich wygląd również robi wrażenie. Każda z nich posiada swój unikalny charakter i czasem łapałem się na tym, że dopowiadałem w myślach historię tego czy innego miejsca, bo jego estetyka aż się o to prosiła.

To samo zresztą dotyczy statków. Jak twierdzą autorzy Dreadnought, zależało im na tym, żeby stworzone przez nich jednostki nie tylko wyglądały jak należy, ale też były skonstruowane w wiarygodny sposób. W tym celu rozrysowywano przekroje pokładów na użytek projektantów, mimo że przecież można było potraktować to po macoszemu.

Ale dokładność to niewątpliwa zaleta panów ze studia Yager i koniec końców ta cecha chyba się opłaciła, bo zarówno lokacje, jak i latające po nich okręty prezentują się fenomenalnie. 

Wszystko zdaje się mieć za sobą jakąś mroczną przeszłość, wszystko nosi na sobie piętno czasu, wszystko charakteryzuje się jakimś „sci-fi-owym”, ale jednak realizmem... Do tego stopnia, że można uwierzyć, iż tak, a nie inaczej zaprojektowane okręty faktycznie za kilkaset lat pojawią się w gwiezdnych flotach ludzi.

Dreadnought - obrona stacji kosmicznej

Przepraszam, czy widział pan hordę?

Poza takimi typami rozgrywki jak drużynowy „deathmatch” czy eliminacja, w wersji konsolowej Dreadnought pojawią się także kooperacyjne mecze nazwane „Havoc”, a opierające się na znanym dobrze w świecie gier schemacie hordy.
Miałem okazję stanąć w jednym szeregu z dwoma innymi graczami (jako że w tym trybie drużyny są maksymalnie trzyosobowe) i stawić czoła inwazji kosmicznych drabów. Jak łatwo się domyślić, gwiezdni agresorzy atakują nas falami, a kluczem do przetrwania jest ścisła współpraca całej trójki dreadnoughtowych kapitanów.

Za podpowiedzią jednego z autorów gry przyjąłem na siebie rolę „medyka”, bo podobno bez statku naprawczego szanse na przeżycie topnieją jak Ocean Arktyczny. I rzeczywiście, tak ja, jak i inni członkowie mojej drużyny, musieliśmy się trzymać ściśle wyznaczonych nam ról. Kiedy tylko któryś z nas zdecydował się na samodzielną szarżę na eskadrę wroga lub zgubił się gdzieś na pełnej asteroidów mapie (nie, to wcale nie byłem ja i tej wersji będę się trzymał!), wrogie siły zaraz uzyskiwały znaczącą przewagę.

Dreadnought - fala druga

Wydaje mi się, że ten tryb będzie świetnym przerywnikiem między jednym a drugim meczem rozgrywanym z żywymi przeciwnikami, a przede wszystkim doskonałym poligonem do szlifowania komunikacji w drużynie. 

No i nie mogę nie wspomnieć o tym napięciu, które pojawiało się, kiedy wiedziałem, że lada moment z nadświetlnej wyjdzie kolejna fala, a moja drużyna jeszcze nie pozbierała się po poprzednim ataku. Prawdziwie kosmiczny strzał adrenaliny!

Dreadnought - przegrupowanie

Na rubieżach wszechświata

Można powiedzieć, że Dreadnought dla symulatorów w stylu World of Tanks jest tym, czym Heroes of the Storm dla gatunku MOBA, a więc ich lżejszą i bardziej rozrywkową wersją. Ale to porównanie w żadnej mierze nie wyczerpuje tematu. Dodanie do tego, że wersja konsolowa prezentuje się nawet lepiej od pecetowej ze względu na bardziej intuicyjne sterowanie to też tylko skrawek prawdy.

Dreadnought to przede wszystkim bardzo oryginalna wariacja na temat znanej formuły, a być może nawet zupełnie nowa jakość, która swoją innowacyjność zawdzięcza marynowaniu całości w sosie science-fiction. Ile nowych dróg to otwiera! Nie trzeba zważać na żadną prawdę historyczną, ani limity, jakie wyznacza rzeczywistość XXI wieku.

Może twórcy Dreadnought dodadzą wkrótce kosmiczne kantyny, po których będziemy werbować unikalną dla naszego statku załogę? A może wprowadzą pozaziemskie rasy i ich technologie? Albo okręty, o jakich nie marzyliśmy nawet w najśmielszych snach? Zależy to tylko i wyłącznie od wyobraźni, a ona, podobnie jak wszechświat, jest nieskończona.  

Dreadnought - olbrzymi okręt w akcji

Ocena wstępna:

  • bitwy kosmiczne na wielką skalę
  • szczegółowe, efektowne i możliwe do personalizacji modele statków
  • rozgrywka, która łączy strategiczne planowanie ze zręcznościowym sterowaniem pojazdami
  • unikalne role przypisane do każdego typu kosmicznych okrętów
  • fenomenalnie zaprojektowane mapy
  • ciekawy system kierowania mocą statku
  • pompujący adrenalinę w żyły tryb "Havoc"
  • intuicyjne sterowanie na PlayStation 4
     
  • niektóre elementy nieco zbyt dosłownie przekalkowano z gier typu World of Tanks
  • niewiele (na razie) trybów rozgrywki

96%

Komentarze

10
Zaloguj się, aby skomentować
avatar
Komentowanie dostępne jest tylko dla zarejestrowanych użytkowników serwisu.
  • avatar
    Konto usunięte
    2
    Jedna uwaga. Statek wojenny czy na wodzie, czy w kosmosie to okręt.
    • avatar
      Marucins
      2
      Zamiast trailera nic nie mającego z gra mogliście dać gameplay.
      Blotek, od siebie też coś wymagajcie.
      • avatar
        Rhavir
        1
        Dreadnought - to KLASA okrętu, pochodząca od HMS Dreadnought w którym po raz pierwszy zastosowano przełomowe rozwiązania jak : All Big Guns.

        Pancernik to ogólna klasa okrętów - a Dreadnought to szczególny przypadek. inna sprawa, że pnacerniki zamiennie się nazywa Dreadnought'ami. ALE TO BŁĄD, podobnie jak Panzerkampfwagen VI B Königstiger - to Tygrys BENGALSKI a nie Królewski, jak to matoły tłumaczą i powielają.

        Niestety przyjęło się nazywać Drednotami pancerniki zbudowane wg jego koncepcji.

        OKRĘT - jednostka bojowa, najczęściej należąca do Floty Państwa (może być okręt piracki czy jakiejś organizacji :) )

        NIE ma czegoś takiego jak Okręt WOJENNY - KAŻDY Okręt jest wojenny bo służy do walki.

        BATTLESHIP - Okręt LINIOWY / PANCERNIK - jednostka na tyle potężna by móc sformować LINIĘ BITEWNĄ / BOJOWĄ - wywodzi się to z czasów starć żaglowców gdzie dwie strony formowały linię, płynąc równolegle i napier.... :) z dział do siebie.
        Jednostki na tyle "mocne" by mogły sformować linię i brać udział w walce nazywano Okrętami Liniowymi - Battle Ship - od Battle Line.
        Stąd też mamy LINE CRUSIER - czyli Krążownik Liniowy - Krążownik, który jest wstanie walczyć w linii.

        Tak więc tłumaczenie BATTLESHIP jako okręt Wojenny świadczy o absolutnym braku rozumu. :)
        • avatar
          Fiona
          0
          To w tej grze doszło do wielkiej bitwy, gdzie zniszczono okręty warte 200 ooo prawdziwych $ ?
          • avatar
            kitamo
            -2
            hmm dostałem ją jakis czas temu do czegoś za friko, chyba CPU intela ale nawet nie miałe mochoty zainstalować. Dzis tez nie bardzo mnie przekonuje.