Ciekawostki

Kapitan Phasma i inne mankamenty

przeczytasz w 4 min.

Wszyscy ludzie Skywalkera

W westernach mawia się: „To miasto jest za małe dla nas obu”. Parafrazując ten tekst, mógłbym powiedzieć, że dwie i pół godziny (czyli i tak sporo jak na Gwiezdne Wojny) to za mało dla całej zgrai bohaterów, jaka przewija się w tym czasie po ekranie.

Zacznę jednak od ewidentnych pozytywów. Na pierwszy ogień idzie Luke Skywalker. Miałem wiele obaw, co do nowej, a zarazem starej jak świat, roli Marka Hamilla. Bo czy może być coś nudniejszego od mądrego mentora, który przekazuje swoją wiedzę młodszym pokoleniom? Pewnie nie, ale na szczęście wiekowy mistrz Jedi wcale nie aspiruje do takiej roli.

Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi - Skywalker A.D.2017

Skywalker A.D. 2017 to postać złożona, poplątana, skonfliktowana z samą sobą i przede wszystkim doświadczona przez życie. Obserwując tego zdziwaczałego eremitę byłem w stanie uwierzyć, że w obliczu wypadków, jakie dotknęły i jego, i całą galaktykę, młody idealista z Tatooine mógł ulec aż takiej przemianie.

Tak, tak, słuchanie starego Skywalkera było czystą przyjemnością. Niestety, nie mogę tego samego powiedzieć o Carrie Fisher i stworzonej przez nią postaci głównodowodzącej Ruchu Oporu. Trudno było mi w niej rozpoznać znaną i lubianą księżniczkę Leię. Zamiast tego, na ekranie króluje generał Organa, która jest napisana i zagrana całkiem solidnie, ale jakoś nie urzeka. 

Dotyczy to zwłaszcza jednej (żeby było ciekawiej – niemej) scenie z jej udziałem. Każdy, kto widział film, wie, o którym momencie mowa, bo jest to chyba najbardziej zaskakujący, kontrowersyjny, a niektórzy powiedzą, że absurdalny, fragment części VIII gwiezdnej sagi.

Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi - Carrie Fisher

Tyle w temacie „starej gwardii”. A jak w nowej odsłonie Gwiezdnych Wojen radzą sobie młodziaki? Tutaj też jest nieźle, a nawet lepiej. Kylo Ren i Rey zostają opleceni sprzecznymi motywami, Poe Dameron wyrasta na pełnoprawnego następcę Hana Solo, a Finn... No właśnie, ku mojemu zdumieniu eks-szturmowiec w tej części trochę przygasł.

Być może dlatego, że trudno, żeby każda z głównych postaci wybrzmiała, skoro jest ich na ekranie tak wiele. Szkoda, że ilości nie odpowiada jakość, a konkretnie – jakość relacji między bohaterami. Mamy dwa duety (nie doprecyzuję jakie, żeby nie zdradzać fabuły), z których jeden jest dużo ciekawszy od drugiego, ale poza tym cała plejada gwiazd stanowi raczej zbiór indywidualności. Nierzadko fascynujących, ale umieszczonych trochę w oderwaniu od reszty przewijających się po ekranie osób.

Na domiar złego niektóre z postaci z powodzeniem można by wyciąć po to, żeby zrobić więcej miejsca dla innych. Uwielbiana przez widzów kapitan Phasma powraca w Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi chyba tylko dlatego, że... jest uwielbiana przez widzów (plus sprzedaż figurek i innych gadżetów, rzecz jasna).

Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi - Phasma

Mieszane uczucia budzi we mnie też admirał Holdo grana przez Laurę Dern. Z jednej strony to barwna postać, ale z drugiej – nie mogę pojąć, dlaczego funkcji, jaką pełni w scenariuszu, nie przydzielono Lei. Hollywoodzka „brzytwa Ockhama” podpowiada, że tak byłoby prościej, a więc lepiej. Być może postanowiono po prostu nie obciążać nadmiernie bądź co bądź leciwej już w tamtym czasie Carrie Fisher.

Zresztą zasada wspomnianej „brzytwy” dotyczy nie tylko tych dwóch postaci. Gdyby pozbyć się połowy robotów i jednej trzeciej pierwszoplanowych bohaterów, na ekranie zostałoby dużo więcej powietrza chociażby dla Finna czy też granego przez del Toro oszusta, bo oni, niestety, nikną w gwiezdnowojennym tłumie.

Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi - del Toro

W chmurze czerwonego piachu

Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi mają nie najgorzej pomyślaną intrygę... No dobrze, wiele osób nie zgodzi się ze mną w tej kwestii, ja jednak wolę miejscami naciąganą, ale wartką akcję części VIII, niż wlokący się jak PKP Atak Klonów. Tak czy inaczej, intryga to nie wszystko, bo akurat w gwiezdnej sadze od zawsze liczyła się też oprawa audiowizualna.

Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi - lodowy stwór

W moim odczuciu Przebudzenie Mocy posiadało trochę zgrabniej skomponowane ujęcia, niż Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi, ale i w części VIII poprzeczka wciąż wisi bardzo wysoko. Kosmiczne potyczki dają po oczach i uszach jak należy, gwiezdne Las Vegas (a więc jedna z planet odwiedzanych przez bohaterów) urzeka klimatem zbliżonym do kantyny z Mos Eisley, a Crait... 

Ach, ta pokryta solą planeta to osobna bajka. Żeby nie zdradzać zbyt wiele z fabuły, powiem tylko, że to idealne miejsce dla jednego z kluczowych momentów filmu, a zarazem chyba najoryginalniejsze pole bitwy w historii serii. Nie bez przyczyny śmigacze ciągnące za sobą czerwone chmury kosmicznego piachu stały się znakiem rozpoznawczym całego filmu.

Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi - czerwony piach za śmigaczami

Stawka większa, niż galaktyka

Kiedy dwa lata temu napisałem, że Przebudzenie Mocy było w mojej opinii świetnym filmem, poczułem na własnej skórze, czym jest gniew gwiezdnowojennego fandomu. W związku z tym wiem też, czym grozi stwierdzenie, że Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi to błyskotliwa i przewrotna kontynuacja serii. Czy warto więc podejmować to ryzyko?

Czemu nie, skoro twórcy części VIII wzięli na swoje barki znacznie większy ciężar. Bo przecież spisanie nowego rozdziału legendy Lucasa to niemal misja samobójcza. Czego by nie zrobić, zawsze wdepnie się na minę. I Johnson nie raz wyleciał w powietrze.

Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi - tortury Ray

Tak, Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi to film daleki od ideału. Pełno w nim scenariuszowych dziur, logika raz po raz kuleje, niektóre wątki można śmiało wyciąć, a inne rozbudować, ten motyw zostawić na później, a tamten uciąć wcześniej... I tak dalej, i tak dalej. 

Nie zmienia to jednak faktu, że oglądałem najnowszą część Gwiezdnych Wojen z zapartym tchem. I doceniam trud, jakiego podjęli się twórcy epizodu VIII, żeby stworzyć dzieło utrzymane w znajomym klimacie, a jednocześnie na wskroś oryginalne.

Rian Johnson z ułańską fantazją młodzieńca z Tatooine porwał się na swoją Gwiazdę Śmierci. I chociaż zostawił za sobą garść błędów, to trzeba pamiętać, że może się przed nimi ustrzec chyba tylko ten, kto nie ryzykuje wcale.   

Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi - Skywalker na pokładzie Sokoła

Ocena końcowa:

  • odważne rozwiązania fabularne 
  • spektakularne efekty specjalne
  • nastrojowe scenografie
  • ciekawe przeformułowanie postaci Skywalkera
  • plejada wyrazistych bohaterów
  • autoironiczne podejście do konwencji
  • wciągająca intryga
  • duża ilość niezłego humoru
  • sporo zwrotów akcji...
     
  • ...choć miejscami jest ich nawet zbyt wiele
  • dowcipy czasami rozczarowują i jakością, i ilością
  • zbędne dla fabuły postaci, takie jak kapitan Phasma
  • niektórzy bohaterowie są naszkicowani zbyt pobieżnie...
  • ...co dotyczy też niektórych wątków
  • wysyp wszelkiej maści "słodziaków" przyprawia o mdłości
  • absurd i brak logiki są czasami nazbyt rażące

96%

Komentarze

12
Zaloguj się, aby skomentować
avatar
Komentowanie dostępne jest tylko dla zarejestrowanych użytkowników serwisu.
  • avatar
    bartekmustach
    5
    To chyba pierwsza część Gwiezdnych Wojen, w której działo się tak wiele i było tak intensywnie wszystkiego "dużo", że nie mogłem znaleźć odpowiedniego momentu, aby skoczyć szybko z sali kinowej do WC (nie polecam litrowego Pepsiaka) :D
    • avatar
      .Alx.
      2
      Ostatnia odpowiedź z sondy...

      Mistrzostwo świata !
      • avatar
        Blackshadow
        2
        Przyjemnie się oglądało nowe gwiezdne wojny. Największy plus tego filmu to Porgi. Oby następna część była z tymi zwierzętami w głównych rolach.
        • avatar
          Szarlej_pl
          1
          - ewakuacja planety i nadlatujaca flota imperium na samym poczatku filmu - CHECKED
          - glowny/a bohater/ka udaje sie na nieznana planete zeby szukac lekcji u mistrza mocy - CHECKED,
          - ciemna strona mocy emanujaca z czarnej dziury/jaskini - CHECKED,
          - niechetny z poczatku do nauki nowego ucznia mistrz, wkoncu poddaje sie i wprowadza mlodego w arkany a potem ginie na koncu bez wyraznego powodu - CHECKED
          - zjawa umarlego bylego mistrza rozmiawia z obecnym starym mistrzem o nowym uczniu - CHECKED
          - nowy sojusznik zradza bohaterow na rzecz Imperium dla pieniedzy - CHECKED
          - Wileki zly zacheca mlodego ucznia do zabicia kogos na kim mu zalezy zeby "wypelnic swoje przeznaczenie" - CHECKED
          - mlody uczen wraca w ostatnim momencie zeby uratowac reszte bohaterow - CHECKED

          Dalej juz mi sie nawet nie chce szukac bo co sie tylko zniechecac do tej parodii Gwiezdnych Wojen sprzed lat.
          Tyle odgrzanych kotletow jakie dwa ostatnie filmy spod znaku SW dostarczyly, nie zaserwowal jeszcze nikt.
          To juz nawet nie parodia ale poradia parodii.
          Dobrze ze juz tylko jeden gniot zostal do przelkniecia z tej serii. Moze cos nie zwiazanego z poprzednimi historiami bedzie zjadliwe.
          • avatar
            fenrir123
            0
            Ja należę do grupy, której nie podobał się Łotr 1 - ze względu na totalną przewidywalność, nawet mimo tego, że finał był od początku znany, to sam środek nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia, zabrakło 'tego czegoś". Czegoś więcej niż podróży między punktem A i B.

            Tu natomiast... cieszyłem się jak dziecko.
            Za dużo twistów? Absolutnie nie, choć momentami fabuła odrobinę na tym cierpiała to IMO i tak spina się to w całość.
            Płascy bohaterowie, wreszcie budzą emocje. Wreszcie są JACYŚ.
            Zbyt dużo postaci? Wiele zostaje po prostu wprowadzonych, pod kolejne odsłony.

            Pierwsze moim zdaniem udane SW od Disneya, można powiedzieć nareszcie.
            Dojrzałe i zabawne kino, śmiech i płacz.
            Do tego znakomite wizualnie.
            Jeszcze za wcześnie z wielkimi ocenami - na te poczekam do momentu gdy obejrzę je kolejny raz.
            Niemniej wydaje mi się, że trafią do TOP 3 SW ogółem.
            Pierwszy raz od wielu lat, znów poczułem głód Gwiezdnych Wojen, czekam na kolejną odsłonę - oby spod ręki Johnsona.
            J.J. Abrams, nie sprawdził się kompletnie, choć z drugiej strony dostał pewnie najtrudniejszą z części, jak EPI, te pierwsze, wprowadzające epizody to okrutnie skomplikowany temat.
            • avatar
              diplodok
              0
              Od lat jestem fanem SW. Oryginalną część V i VI oglądalem w kinie (wieeeele razy).
              Przebudzenie Mocy nie było złym filmem - było poprawne ni mniej ni więcej. Łotr I - był jak dla mnie średni (pierwszy raz oglądałem z dubbingiem razem z synem) chociaż po obejrzeniu po raz kolejny - już z napisami zyskał wiele na plus. Ostatni Jedi jest filmem słabym - ilość "zwierzaczków", niepotrzebnie wprowadzonych bohaterów i śmieszków klasy "żelazka" oraz scen głupich jak "lewitacja" wiadomo kogo, obdarły ten film z Mocy. Miejscami miałem wrażenie że oglądam "Kosmiczne jaja 2".
              • avatar
                mrocznysedes
                -1
                Najfajniejsza była w tym filmie supermanka zombie przemierzająca przestrzeń ko(s)miczną. ;-) Po tym zdałem sobie sprawę, że ten film to parodia GW. xD
                • avatar
                  Pardek
                  -4
                  Jak komuś się bardzo podobał ten film to albo jest bezguściem, albo nie jest prawdziwym fanem SW, albo po prostu ma autyzm. nuff said