„Life is Strange”, czyli z pamiętniczka (nie)typowej nastolatki
Gry komputerowe

„Life is Strange”, czyli z pamiętniczka (nie)typowej nastolatki

przeczytasz w 5 min.

Choć zwrot „gra bazująca na decyzjach gracza” staje się powoli oklepaną kliszą, to w pierwszym odcinku tej przygodowej serii już teraz widać spory potencjał.

Ocena benchmark.pl
  • 4,5/5
Plusy

ciekawy styl graficzny; bardzo dobra oprawa muzyczna; interfejs; solidne podwaliny kolejnych odcinków; dużo interesujących bohaterów; brak niepotrzebnych dłużyzn; serialowy klimat….

Minusy

… z nieco drażniącym efektem „ale o co właściwie tu chodzi?”; włosy, włosy, włosy!; zbliżenia na przedmioty; dziwna twarz dyrektora szkoły

Nowa moda na gry?

Bardzo trudno jest oprzeć się wrażeniu, że studia wydające gry przygodowe odcinają kupony od sukcesów twórców „The Walking Dead” i „Wolf Among Us”. Gracz wyraźnie może poczuć się zmęczony wyświechtaną już formułą pozornych wyborów, niekończących się przeskoków z jednego dialogu w drugi, a potem w trzeci. Całe szczęście „Life is Strange”, choć w głównej mierze oparte na założeniach nowoczesnej przygodówki, odświeża całą mechanikę i udowadnia, że i w starym można znaleźć coś nowego.

Life is Strange - intro

W pierwszym odcinku – pilocie, zapoznajemy się z ogólnym zarysem całej historii, jaką przygotowali dla nas twórcy. W raczej niekomfortowych warunkach, bo w środku szalejącej burzy wcielamy się w Max, to znaczy wskakujemy za jej plecy, by śledzić każdy jej ruch. Skulona ze strachu przed wichurą, podąża w stronę jedynego źródła światła, latarni morskiej. Gdzieś w oddali sieje spustoszenie ogromne tornado, trąba powietrzna wiruje na powierzchni wody i zbiera ze sobą wszystko, co tylko znajdzie się w zasięgu. Nagle jedna z łodzi uderza w latarnię, pod którą stoi roztrzęsiona dziewczyna. A później – błysk – jesteśmy w szkolnej sali w trakcie wykładu o fotografii. Zagubiona Max nie wierzy, że był to tylko sen. Gdy cała sytuacja się powtarza, dziewczyna zdaje sobie sprawę, że w jakiś dziwny sposób może panować nad płynącym czasem. I nie zamierza wcale z tej umiejętności zrezygnować, zwłaszcza, że w szkole Blackwell Academy zaczynają dziać się złe rzeczy.

Life is Strange - nauka w szkole

88 mil na godzinę

To właśnie na umiejętności cofania czasu bazuje cała mechanika gry. Pomysł, choć bardzo prosty, stał się fenomenalnym sposobem na prowadzenie narracji, jako że zakrzywienie czasoprzestrzeni nie wpływa na stan wiedzy naszej bohaterki. Max po wejściu do pokoju swojej koleżanki może podnieść test ciążowy, co zaowocuje wykopaniem nas za drzwi. Po cofnięciu czasu nadal będziemy świadomi ciąży, ale koleżanka jak gdyby nigdy nic nadal chętnie z nami porozmawia o swoich życiowych problemach. Dzięki systemowi zmiany czasu gra właściwie nabrała rumieńców. Gdyby twórcy nie zdecydowali się na wprowadzenie tego elementu, to pozbawiona swoich mocy Max nagle stałaby się zwykłą licealistką, a rozgrywka – kolejnym oklepanym filmem interaktywnym.

Life is Strange - uczenie się bohaterki

Całe szczęście system wyborów nie został brzydko skopiowany i wklejony z „The Walking Dead”. Przeciwnie – gracz może zmienić swoją decyzję za pomocą zwykłego przytrzymania przycisku Control, dzięki czemu Max może najpierw ponabijać się z oblanej farbą koleżanki, po czym cofnąć czas i wesprzeć ją w smutku. Wydaje się być to dość nieprzejrzyste – skąd mamy wiedzieć, która z naszych decyzji jest dobra? Czy mamy stanąć w obronie napastowanej przez ochroniarza koleżanki? A może lepiej zrobić zdjęcie i mieć dowód na skurczybyka? Gra nie prowadzi za rękę, pozostawia graczowi wolny wybór, a raczej kilkanaście wyborów, z których kilka wymaga przeklikania się przez dziesiątki obiektów i cofania czasu w najróżniejszych okolicznościach. Liczę na to, że twórcy nie zaplączą się w systemie zabawy czasem i nie pogubią sensu gry. Choć w pierwszym odcinku wyszło im to znakomicie, obawiam się, że przy dłuższych sekwencjach może być to nieco bardziej skomplikowane.

Life is Strange - robienie zdjęć

Nastoletni hipsterzy na tropie, czyli kto, gdzie i z kim?

Max to osiemnastolatka o wyglądzie dziewczynki z podstawówki. Choć jej koleżankom natura nie poskąpiła tego i owego, to główna bohaterka z pewnością nie stanie się obiektem westchnień graczy. Przygarbiona, nieśmiała, zamknięta w sobie i o praktycznie wklęsłej klatce piersiowej sprawia dość sympatyczne wrażenie, choć nie jest to na pewno bohaterka roku. Ot, przypomina po prostu zagubione we mgle dziecko, nie bardzo rozumiejące otaczający je świat. Za to towarzystwo, w jakim Max się obraca, zdaje się być galerią osobliwości: od cynicznego i złośliwego nauczyciela fotografii, przez typową amerykańską cheerleaderkę otoczoną grupką „psiapsiółek”, po chłopaka z wyraźnymi problemami z własną głową. Gdzieniegdzie pojawi się też nieco słabszy umysłowo woźny, a całości doprawi narwany ochroniarz, który od razu zasłuży na etykietkę czarnego charakteru. Wachlarz postaci jest dość spory, a dodając do tego zdolność zmiany czasu i powtarzania dialogów, będziemy mieli okazję kilkoro z nich poznać nieco bliżej.

Life is Strange - wyposażenie

Czy widziałeś tę dziewczynę?

Na uwagę zasługuje pomysł graficzny na interfejs. Jest on dość minimalistyczny, w stylu odręcznych rysunków w zeszycie, ale dzięki temu przyjemnie wpasowuje się w licealny klimat. Nieco gorzej wypadła wizualizacja zbliżeń na przedmioty – gdy Max podnosi tablet należący do jednej z koleżanek, przypomina on bardziej chińską podróbę z plastikowymi przyciskami, w dodatku wykonaną z mydła. Sama oprawa wizualna jest dość specyficzna – gra balansuje między fotorealizmem a grafiką stylizowaną. Ziemia pod stopami bohaterki przypomina popaćkaną brązem bitmapę, ale ławka, na której siedzi, jest dość „ławkowa”. Najbardziej widowiskowe są jednak tła i krajobrazy. W jednej z sekwencji, kiedy Max nie znajduje się w szkole, spędziłam kilka ładnych minut wpatrując się w zachód słońca i promienie padające na wodę. Te kolory, ta gra świateł, przepiękne! Niestety, żeby nie było tak różowo – razić mogą włosy, zwłaszcza te dłuższe i „wystające”. Być może taki jest zamysł studia DONTNOD, ale Max ma fryzurę rodem z czternastoletniego „Final Fantasy X”. Zdaję sobie sprawę z trudności oddania włosów – można się do nich przyczepić nawet w pierwszych gameplayach z trzeciego „Wiedźmina”. Wynika to jednak najprawdopodobniej z poziomu zaawansowania technicznego, że włosy albo przypominają gumową kupę, albo są dziwnymi strąkami w wodorostowym stylu oblepiającymi głowę bohatera. Zabolał mnie też model dyrektora szkoły – jako jedyny przedstawiciel Afroamerykanów, miał błyszczącą i jakby zdeformowaną twarz, co robi z niego trochę Creepera całej serii. Być może twórcy nie przywykli do towarzystwa czarnych, ale raczej nie przypominają oni nawoskowanej podłogi.

Life is Strange - rozmowa ze znajomym

Na szczęście to tylko dwa małe zgrzyty na tle całej, bardzo udanej oprawy wizualnej. To samo można powiedzieć o oprawie dźwiękowej – głosy bohaterów są dobrane idealnie, no i ta muzyka! Jakież było moje zdziwienie, kiedy usłyszałam znane mi dźwięki „Kids will be skeletons” Mogwai. Ścieżka dźwiękowa to bowiem składanka utworów popularnych wykonawców, takich jak wymieniony Mogwai, Angus & Julia Stone czy Sparklehouse. Znowu twórcy podeszli do sprawy serialowo i wyszło im to naprawdę zgrabnie. Dawno nie spotkałam się z tak praktycznym i mimo wszystko nowatorskim podejściem do gry.

Life is Strange - menu

„Mulder, kiedy ostatni raz byłeś na randce?”

Fabularnie tytuł bazuje na popularnych motywach seriali dla nastolatków, takich jak „Miasteczko Twin Peaks”, „Herosi”, czy „Supernatural”, nieszczęśliwie przetłumaczone na „Nie z tego świata”. Gracz dostaje wszystko - zaginioną dziewczynę, supermoce, pierwsze problemy sercowe, konflikt z rodzicami, odniesienia do kultury popularnej w pseudozabawnych dialogach, a nawet selfiki polaroidem! Dodatkowo główna bohaterka prowadzi pamiętniczek, dość bogato ilustrowany przez nią samą, co dodaje jeszcze więcej cukru do produkcji. By jednak nie drwić z całej tej nastoletniej otoczki, należy przyznać, że tytuł ma w sobie coś, co przyciąga. Krótkość pierwszego odcinka pozwala dodatkowo na zbudowanie napięcia i chęci poznania rozwinięcia całej historii. Całe szczęście twórcy nie skusili się na pomysły rodem z pierwszych odcinków „Dreamfall Chapters” czy „Game of Thrones” i nie przeciągali rozgrywki, by dać graczowi te dwie lub trzy pełne godziny spędzone przed ekranem. Postawili na jakość – krótko, treściwie, tak jak powinno to wyglądać w odcinku pilotażowym. Choć to kolejne porównanie do produkcji telewizyjnej, to jednak „Life is Strange” do złudzenia przypomina serial. I to taki całkiem nieźle rokujący na przyszłość.

Ocena
Grafika:
dobry plus
Dźwięk:
super
Grywalność:
dobry
Ocena ogólna: 
 

Komentarze

16
Zaloguj się, aby skomentować
avatar
Komentowanie dostępne jest tylko dla zarejestrowanych użytkowników serwisu.
  • avatar
    Konto usunięte
    11
    Fajna, zgrabnie napisana, zwięzła (jedna pagina) recenzja w wykonaniu pani redaktor (zresztą jak wszystkie dotąd).

    Tak trzymaj!
    • avatar
      lordb
      10
      Dziwna twarz dyrektora to rzecz normalna, bo który dyrektor takowej nie ma?
      • avatar
        Lord_Drewno
        6
        Jak wydadzą wszystkie odcinki w cenie jednej dobrej gry (100-120zł) to zastanowię się, czy kupić. Aktualnie gram w Syberię II. Obie części za 30zł. I w takie "epizodyczne" przygodówki mogę grać.
        • avatar
          tobexor
          -10
          ja oglądam gameplay u kaftana polecam jego kanał
          • avatar
            Cacek93
            -18
            " Przygarbiona, nieśmiała, zamknięta w sobie i o praktycznie wklęsłej klatce piersiowej sprawia dość sympatyczne wrażenie"

            Kto by chciał grać deską?!
            • avatar
              RafiXll
              0
              Fajna gierka tylko krótka... jeśli każdy epizod zajmie 30 - 60 minut to kiszka...
              • avatar
                RafiXll
                0
                heh poprawność polityczna czarni nie wyglądają jak podłoga... heheh nie błyszczą. Fakt asfalt nie błyszczy ale też się nie nadaje...