Monster Hunter 4 Ultimate – wyższa szkoła zbieractwa i łowów
Gry na konsole

Monster Hunter 4 Ultimate – wyższa szkoła zbieractwa i łowów

przeczytasz w 5 min.

Sezon polowań na gigantyczne monstra znów rozpoczyna się na dobre. I wiecie co? Jeszcze nigdy wcześniej nie dawał aż tyle frajdy jego uczestnikom.

Ocena benchmark.pl
  • 4,5/5
Plusy

stary, dobry Monster Hunter – z całym swoim systemem zarządzania surowcami, craftingiem i polowaniem na ogromne potwory; pojawienie się dwóch nowych typów broni i wielopoziomowych map, zwiększających taktyczną głębię rozgrywki; tryb Ekspedycji; możliwość wskoczenia na grzbiet potwora jak i wyprowadzania uderzeń z powietrza; powrót wielu „starych znajomych” do upolowania

Minusy

prawdziwy złodziej czasu; gra w dalszym ciągu pozostaje delikatnie nieprzyjazna dla nowoprzybyłych; nieuzasadniona, niższa rozdzielczość tekstur na „starym” 3DS

Kiedy to ranny, lecz w dalszym ciągu niebezpieczny Barroth rozbił ośnieżone konary w trakcie mojego polowania w skutych lodem górach, otwierając tym samym przejście do zupełnie nowej i nieznanej mi wcześniej części mapy, potrząsnąłem głową ze zdumienia. Nie mogłem bowiem uwierzyć, iż po 110 godzinach spędzonych na łowach i kolekcjonowaniu surowców Monster Hunter potrafi mnie jeszcze zaskoczyć – pokazać sytuację i zachowanie przeciwnika, którego nigdy wcześniej nie doświadczyłem. I piszę o tym tylko dlatego, by naświetlić Wam z następcą jakiej produkcji mamy tu do czynienia: długiej, rozbudowanej i opasłej w zawartość, zaskakującej nawet wtedy, gdy licznik spędzonego przy niej czasu pokazuje już kilka setek godzin. Tak – Monster Hunter 3 Ultimate był prześwietną grą, ale wiecie co? Monster Hunter 4 Ultimate jest jeszcze lepszy.

Herb + Blue Mushroom = ?

Nie da się ukryć, iż Monster Hunter nigdy nie był grą dla każdego. Z całym tym kolekcjonowaniem roślinek, grzybów i robaków, łączeniem ich razem i uzyskiwaniem przez to nowych przedmiotów, czy też walkami potrafiącymi trwać nawet i 40 minut, produkt ten po prostu nie ma szans na tytuł najbardziej przystępnej gry pod słońcem. Prawda jest jednak taka, iż kto raz spróbuje, ten wpadnie w bagno polowań na długie miesiące – pierwsze 12 godzin (a więc czas, po którym „wytapia się” zawartość większości innych produkcji) mija tu jak z bata strzelił, a my ogarnięci jesteśmy gorączką zbierania w zasadzie wszystkiego po same uszy. A to jeszcze jeden quest, bo brakuje mi tego elementu do zrobienia hełmu i teraz wypadnie na sto procent, a to pojawił się właśnie nowy przeciwnik, którego muszę zobaczyć… Oczywiście ilość czasu jaką należy poświęcić tej produkcji równie dobrze uznać można za jej wadę, jednak gwarantuję Wam – klimat i magia uniwersum Monster Huntera sprawia, że po prostu nie chce go się opuszczać. A już na pewno nie w sytuacji, w której z nową częścią rozrasta się ono jeszcze bardziej!

Monster Hunter 4 Ultimate, w przeciwieństwie do swoich poprzedników, nie oferuje bowiem tylko jednej wioski, w której to świadczymy nasze myśliwskie usługi. Teraz własnoręcznie stworzony łowca (lub łowczyni) pozostaje w ciągłym ruchu, za sprawną obwoźnej karawany pomagając kilku społecznościom – a to w mieście postawionym u stóp wulkanu, a to skąpanym w chmurach lub pełnym… kotów. W finale nie tylko urozmaica to wygląd odwiedzanych przez nas miejscówek i daje szerszy ogląd na mistrzowsko wykreowany przez Capcom świat, ale również zwiększa dynamizm poznawanej tu historii. I chociaż tę cały czas można sobie darować, to multum poznawanych w grze enpeców (na których to, swoją drogą, „czwórka” koncentruje się jeszcze bardziej, niż świetna narracyjnie część trzecia) daje prawdziwy popis umiejętności twórców w kreowaniu zabawnych dialogów. Jeśli oczywiście chce Wam się je wszystkie czytać.

Ale nawet najbardziej dowcipne dialogi bardzo łatwo zejść mogą tu na drugi plan na skutek elementu w Monster Hunterze zdecydowanie bardziej rozbudowanego i ważniejszego. Mowa tu oczywiście o całym erpegowym „mięsku” i mocno osadzonym w nim systemie walki. A ten w części czwartej poszerza się dodatkowo o dwa nowe typy broni – Insect Glaive i Charge Blade. Transformujący się w wielgachny topór duet w postaci miecza i tarczy (stanowiący swego rodzaju połączenie obecnych już wcześniej Sword & Shield oraz Switchaxe) oraz włócznia z wielgachnym robalem zasiadającym na naszym ramieniu (!) to świetny dodatek do istniejących już ogromniastych mieczy, młotów czy… lutni. Z tego, co udało mi się zaobserwować, największą popularnością wśród sieciowej braci cieszy się właśnie wspomniana włócznia – i to niekoniecznie dlatego, że nasz tresowany robal wysysając życiowe soki z przeciwników zapewnia nam czasowe zwiększenie statystyk lub leczenie. Za sprawą dodanej w czwórce „dzidy” można też jednym, zręcznym zamachem wzbić się w powietrze, by w następnej kolejności wylądować na grzebiecie potwora.

Musisz ubić je wszystkie!

Tak, zgadza się: Monster Hunter 4 pozwala wreszcie na uczepienie się gada i manewrowanie pomiędzy próbą utrzymania się w tej pozycji, a faktycznym okładaniem przeciwnika po ciele, by szybciej rozbić jakiś jego konkretny fragment (rogi, łuski etc.) i zwiększyć ich szansę na „wypadnięcie” po zakończonych pomyślnie łowach. Ponadto, maszkarę strzelić można teraz jeszcze w trakcie lotu, którego zainicjowanie ułatwia kolejna nowość w serii – wielopoziomowe lokacje, pełne miejsc do wspinaczki i długiego lotu w dół. Co więcej, same postaci szybciej „zbierają” się też teraz po zeskoku i wspinają się po pnączach i skałach. I chociaż przed premierą nieco kręciłem nosem na ten „ficzer” (uznając go za wciśnięty na siłę i nieistotny), zwiększona wertykalność rozgrywki to coś, czego autentycznie brak mi w chwili odpalenia wcześniejszych odsłon.

A skoro o nich już mowa, osoby będące z Monster Hunterem nie od dziś z pewnością ucieszą się z powrotów wielu „starych znajomych”, takich jak Tigrex czy Yian Kut-Ku. Monster Hunter 4 Ultimate to bowiem największa część serii nie tylko pod względem lokacji i broni, ale także za sprawą rodzajów smoków i wiwern do ubicia. Możliwość zmierzenia się z kilkoma z moich nemezis z pierwszych odsłon (razem z ukochanym Freedom Unite) to zdecydowanie jeden z największych plusów nowego „Monsta Hunta” – plusów, który docenią jednak pewnie wyłącznie osoby w jakiś sposób sentymentalnie związane z grą i posiadające już pewien bagaż doświadczeń i wspomnień z nią związanych. Pozostali zaś, nie rozpaczajcie. Oto bowiem przed Wami oferta 2 w 1, gdzie za sprawą jednej części staniecie oko w oko z największą bazą kreatur, jakie kiedykolwiek upchano do jednego Łowcy Potworów.

Na osobny akapit zasługuje tu jeszcze kolejna nowość – tryb Ekspedycji oraz kooperacja, po raz pierwszy działająca bez kombinacji w stylu konieczności połączenia 3DS’a z Wii U. Zatrzymując się jednak jeszcze na chwilę przy wspomnianej Ekspedycji, to po prostu luźna i niezwiązana fabularnie seria polowań na losowo dobranych miejscówkach, z potworami, które spotkaliśmy już wcześniej w „singlu”. Całość przypomina nieco Moga Woods z „trójki”, jednak daje nieco więcej satysfakcji i jest bardziej opłacalne - po zakończonej wyprawie otrzymujemy przedmioty związane z potworami, z którymi się zmierzyliśmy, nawet jeśli nie udało nam się ich ubić. Wystarczy dowód, że z nimi walczyliśmy, np. w postaci przedmiotu wyciętego z odrąbanego ogona. Kooperacja zaś, jak to kooperacja – o wiele przyjemniej poluje się w grupie z innymi graczami, z którymi tytuł paruje nas teraz bez żadnych przeszkód i w oparciu o połączenie internetowe, a sam poziom trudności skaluje się wraz z liczbą uczestników w sesji. Po prostu bomba!

Brzydkie kaczątko I łabędź w jednym

Czy zatem najnowszy Monster Hunter ma jakieś wady? Poza swoim brakiem przystępności i czasem, jaki trzeba w niego władować (o ile w ogóle można to uznać za minus), najnowszej produkcji z logo Monster Huntera na okładce wypomnieć muszę szkaradną oprawę graficzną. W wersji na „starego” 3DS’a gra razi teksturami w szpetnie niskiej rozdzielczości, która to magicznie podskakuje do tolerancyjnego poziomu dopiero na New 3DS. I może nabrałbym się w tym miejscu na bajer w stylu „to dzięki większej mocy nowej wersji naszego handhelda”, gdyby nie Monster Hunter 3 Ultimate. Wydany również na Nintendo 3DS pozbawionego C-Sticka, dodatkowych przycisków i silniejszego procesora, prezentuje się milion razy lepiej niż nowsza odsłona na dokładnie ten sam kawałek sprzętu. Św. Tomasz widzi, jak robicie kurtyzanę z logiki, Capcom.

Poza tym jednak, Monster Hunter 4 Ultimate to kontynuacja rodem z moich najpiękniejszych snów związanych z tą kultową już w pewnych kręgach serią. Będąc grą większą i lepszą od którejkolwiek ze swoich poprzednich odsłon, jako pasjonatowi polowań na przeciwników kilka razy większych od mojego „panolka” pozwala mi patrzeć na jej nieznaną jeszcze przyszłość ze spokojem i cichą nadzieją. Nadzieją, że Monster Hunter 5 da czadu jeszcze bardziej, tym razem także na Wii U. Do tego czasu jednak, mam jeszcze kilka Rathalosów do ubicia. To co, widzimy się na polowaniu?

Ocena końcowa:

Grafika: słaby plus
Dźwięk: dobry
Grywalność: super

Ocena ogólna:

90%

Komentarze

7
Zaloguj się, aby skomentować
avatar
Komentowanie dostępne jest tylko dla zarejestrowanych użytkowników serwisu.
  • avatar
    Konto usunięte
    7
    Ja grałem w jedną część, ale w ankiecie lepiej było dać opcję dla miłośników zwierząt O.O
    Nie ma to jak dawać w minusach, że gra wciąga na długie godziny. Na mocy danej mi przez nikogo przyznaję the order 1886 ocenę 10/10.
    • avatar
      Dudzio993
      2
      Nie pójdzie mi
      • avatar
        Devio
        1
        Grałem kiedyś, chyba to była 2 cześć na ps2 i powiem wam że była zajebista ;]
        • avatar
          Diwad
          0
          Ta gra jest dowodem, że nie potrzeba super grafiki, aby przyciągnąć gracza na długie godziny. Grając w nią 100h nie zobaczymy nawet połowy gry, a satysfakcja z gry ze znajomymi jest niesamowita.

          Polecam!
          • avatar
            bizum
            0
            screeny z ps4?