Nioh, czyli śmierć zakrapiana sake
Gry

Nioh, czyli śmierć zakrapiana sake

przeczytasz w 5 min.

Dark Souls wraca z zaświatów w przebraniu samuraja. Nioh zapożyczył się u From Software, ale zamiast bezczelnie plagiatować, twórczo przerabia znaną formułę.

Ocena benchmark.pl
  • 4,7/5
Plusy

- magiczny i mroczny świat Japonii,; - pełna możliwości i dynamiczna mechanika walk,; - złożony system rozwoju postaci,; - nietuzinkowi przeciwnicy,; - wymagająca rozgrywka, która stawia na umiejętności gracza.

Minusy

- jawne zapożyczenia z produkcji From Software,; - nadmiar opcji może być dla niektórych klęską urodzaju,; - niedoskonałości graficzne.

Nioh nie chciał umrzeć

Dwanaście lat to szmat czasu. Tyle właśnie potrzebował Nioh, żeby umrzeć i zmartwychwstać. Pierwsze zapowiedzi pojawiły się w 2005 roku, ale dopiero teraz tytuł ten ujrzał światło dzienne. Team Ninja, znane przede wszystkim z serii wymagających zręcznościówek z serii Ninja Gaiden, przez ten czas czerpało garściami inspiracje z kolejnych produkcji From Software. I to właśnie do nich najczęściej porównywana jest ich nowa samurajska przygoda.

Nioh - łowca demonów

Wkroczyłem w jej świat pełen ciekawości, choć pozornie było wiadomo, czego się spodziewać. No właśnie, pozornie. Jak się okazało, Nioh potrafi zaskoczyć, a podróż, w którą mnie zabrał, okazała się niełatwa i długa. 

Piszę więc te słowa, wciąż jeszcze przedzierając się przez hordy dalekowschodnich demonów. Czuję, że przede mną daleka droga, ale już teraz mogę stwierdzić z czystym sumieniem, że było na co czekać przez tę dekadę z hakiem.

Historia lubi się przepoczwarzać

William Adams to był gość! Doradzał wpływowemu szogunowi w feudalnej Japonii, projektował statki, ubijał interesy z Holendrami i wyżynał w pień mitologiczne bestie z Dalekiego Wschodu. W każdym razie do takiej wizji historii przekonuje nas Nioh. Na każde dwa fakty przypada co najmniej jedna bujda.

Główny bohater faktycznie jest inspirowany XVI-wiecznym angielskim obieżyświatem, który osiadł w Japonii i przyjął ichniejszy styl życia za swój. Na tym jednak kończy się podobieństwo między „geraltopodobnym” bohaterem Nioh, a jego autentycznym protoplastą. Cała reszta to doprawiana krwią i magią legenda, która z historią jest na bakier, ale potrafi nieźle zaciekawić.

Nioh - feudalna Japonia

Fabuła Nioh nie jest może jego najmocniejszą stroną, ale owszem, istnieje w najlepsze i do tego stanowi niezły pretekst, żeby zbudować wokół niej świat mroczny i zawiesisty jak gar czarnej polewki. To miejsce, w którym Kurosawa romansuje z japońską mitologią, a czarnoksięstwo i alchemia maczają palce w konfliktach kolonialnych mocarstw.

W przeciwieństwie do Dark Souls (które koniec końców stanowi naturalny punkt odniesienia dla Nioh), w przygodach jasnowłosego samuraja fabuła jest przedstawiana znacznie „normalniej”, niż w dziełach Miyazakiego. Oszczędza się nam niezrozumiałych dialogów, które niosą ze sobą niewiele sensu, ale za to bije od nich groza, a zamiast tego otrzymujemy barwne postaci, cięte riposty i przyjemne dla oka cut-scenki.

Tyle o fabule. Oszczędzę Wam spoilerów. W samej rozgrywce napotykamy z kolei trochę więcej „soulsów”, ale i tutaj Nioh wnosi od siebie sporo świeżości.

Nioh - walka z pająkiem

Miecz ma dwa ostrza, a samuraj trzy postawy

Uderz, odskocz, obserwuj, przeturlaj się, tnij, odejdź, huknij z samopału, podbiegnij, zablokuj… I tak dalej, i tak dalej. Dla każdego fana mrocznych dusz taki balet to nic nowego. Może poza bronią palną. Ale ogólne zasady walki są zbliżone do tych, jakie znamy z Dark Souls. Podkreślę – ogólne. Prędko się przekonałem, że Nioh tkwi w szczegółach.

Nioh - broń palna

Przede wszystkim potyczki w Nioh są znacznie bardziej dynamiczne, niż te w Dark Souls, a nawet w Bloodbornie. I nie chodzi tylko o szybkość, choć i ona potrafi być zawrotna, ale też o liczbę opcji, jakie trzeba wykorzystywać w starciu z przeciwnikiem. Dziesięć palców na padzie to za mało – czasem przydałoby się dwa razy tyle.

Przede wszystkim mamy dwa miejsca na broń białą – to brzmi bardzo tradycyjnie, prawda? W takim razie przejdźmy dalej. Do tego dochodzą dwa rodzaje ataku, czyli lekki i ciężki. To też klasyka. Dodajmy jeszcze do tego trzy różne postawy… No właśnie, tutaj zaczyna się robić co najmniej nietypowo.

Nioh - konfrontacja

Nasz samuraj walczy trzema stylami (jeśli komuś ułatwi to zrozumienie, może sięgnąć pamięcią do mechaniki z Wiedźmina numer jeden). Pierwszy z nich, nazwany wysokim, pozwala gruchnąć w przeciwnika potężnym ciosem, ale jednocześnie sprawia, że Adams traci na zwinności i prędko dostaje zadyszki.

Styl średni to pozornie najbardziej neutralny ze wszystkich trzech. Dzięki niemu można zadawać stosunkowo silne obrażenia, a jednocześnie ciąć szeroko i w miarę szybko. Na deser zostaje pozycja niska, czyli błyskawiczne uskakiwanie przed atakami przeciwnika przy jednoczesnym oszczędzaniu wytrzymałości.

Przełączanie z jednego stylu na drugi nie jest w zasadzie opcją, ale koniecznością. Jeśli więc ktoś liczy na to, że wybierze sobie jedną z samurajskich postaw i będzie z niej korzystał przez cały czas trwania gry, to może się na tym mocno przejechać.

Nioh - silni przeciwnicy

Podsumujmy – dwa rodzaje broni (w każdym razie na tyle mamy miejsce w podręcznym ekwipunku), dwa typy ciosów i do tego trzy postawy. Jeżeli pomnożymy wszystko ze sobą, to już uzyskamy niezłą pulę kombinacji. A to jeszcze nie wszystko!

W miarę rozwoju postaci odblokowujemy kombinacje ruchów oraz ataki specjalne. I tak na przykład przytrzymując odpowiedni przycisk możemy wprawić nasz topór w ruch wirowy, czyli urządzić przeciwnikom krwawą karuzelę, albo też przeszyć na wylot wycieńczonego wroga brzeszczotem katany.

Nioh - walka kataną

Dwa rodzaje broni, dwa typy ciosów, trzy postawy… Coś pominęliśmy? Oczywiście, że tak. Na razie powiedzieliśmy sobie o dwóch rodzajach broni białej, a do tego możemy trzymać pod ręką dwa typy broni dalekiego zasięgu (w moim przypadku jednym z nich był cichutki łuk, a drugim potężna rusznica). Te ostatnie rządzą się swoimi, nieco prostszymi, prawami, ale już samo pamiętanie o nich stanowi dodatkowe zajęcie podczas walki.

Trochę tego jest, prawda? A to wciąż jeszcze nie koniec! Nasz bohater może sobie przygruchać opiekuńczego ducha. Jest ich kilka, a każdy poza umiejętnością pasywną (na przykład ognisty psiak zwiększa naszą siłę, a błękitny rekin pozwala lepiej lokalizować wrogów) okazjonalnie wprowadza nas w stan… hm… wzmożonego szlachtowania wszystkiego co znajduje się dookoła. Tak to nazwę, bo całkiem dobrze oddaje charakter tego zjawiska.

Nioh - opiekuńcze duchy

Pasek naszego zdrowia i wytrzymałości (tak go nazwijmy na tę chwilę, a więcej o nim za moment) zamienia się w jeden wspólny wskaźnik, który kurczy się w miarę korzystania z mocy opiekuńczego ducha. 

W tym szczególnym stanie otwiera się przed nami możliwość zadawania potężniejszych ciosów i specjalnych kombinacji, jak również odpalenia super-mocy, która spuszcza tęgi łomot znajdującym się w zasięgu wzroku wrogom. Oczywiście, te kilka chwil samurajskiej furii nie jest dostępne na każde skinienie, ale musi się podładować po każdym wykorzystaniu.

Nioh - mroczny klimat

Uspokoję Was - mętlik w głowie po przeczytaniu powyższego fragmentu nie jest powodem do zmartwień. To chyba naturalne konsekwencje pierwszego spotkania z mechaniką walki Nioh. 

Trzeba naprawdę wielu godzin treningu, żeby opanować jej podstawy, a dużo więcej, żeby czuć się z nią swobodnie. System potyczek znany z Dark Souls wydaje się zaskakująco prosty (mówię tylko i wyłącznie o jego poziomie złożoności) w porównaniu z wygibasami Williama Adamsa.

Co więcej, mój opis jest bardzo okrojony, bo na wyczerpanie tematu nie starczyłoby miejsca w ramach tego tekstu. Żeby jednak dopełnić tych rozważań nad mechaniką, muszę wspomnieć o jeszcze jednym elemencie, który oznaczono dwoma literami: „ki”. 

Nioh - oko w oko z demonem

Krótkie słówko „ki”

Na pozór to nic innego jak znana, chociażby z Dark Souls, wytrzymałość. A jednak są pewne różnice. W szczególności jedna z nich tworzy zupełnie nową jakość. Pojawiająca się w Nioh energia ki maleje przy gwałtowniejszych ruchach naszego bohatera, ale – i to właśnie nowe rozwiązanie – można ją też odzyskiwać.

Pamiętacie system regeneracji zdrowia w Bloodbornie? Jeśli dostaniemy łupnia od przeciwnika, mamy jeszcze chwilę, żeby się zripostować i tym samym odzyskać część czerwonego paska u góry ekranu. W Nioh jest podobnie z wytrzymałością (tudzież energią ki – zgodnie z samurajską nomenklaturą). Z tą różnicą, że tutaj wymaga się od nas trochę więcej zaangażowania w proces odrabiania straty. Po przeprowadzonym ataku musimy jeszcze w odpowiednim momencie klepnąć przycisk R1.

Nioh - starcie z 2 przeciwnikami

Jak łatwo się domyślić, nie jest to takie proste, kiedy jednocześnie obserwujemy ruchy przeciwnika, wybieramy spośród trzech postaw i mamy jeszcze milion innych rzeczy na głowie. Ale jest to sztuka, którą można opanować. A nawet trzeba.

Jej użyteczność jest szczególnie widoczna podczas walk z potężnymi demonami, które roztaczają wokół siebie chmurę złej energii (czy czegoś równie ezoterycznego). Te szare opary negatywnie wpływają na naszą wytrzymałość i jedynym sposobem na neutralizację ich katastrofalnych efektów jest właśnie umiejętne odzyskiwanie ki.

Nioh - walka z demonem

Można nawet odnieść wrażenie, że wytrzymałość (vel energia ki) posiada tutaj trochę większe znaczenie, niż w grach From Software. Poza odzyskiwaniem jej zapasu u naszego bohatera, możemy także obserwować, jak topnienie rezerwa ki u przeciwników (w postaci paska nad ich głowami). Starczy zaczekać aż dostaną zadyszki i wtedy zasypać ich gradem ciosów. 

Zarządzanie energią ki i śledzenie jej wykorzystania przez przeciwników brzmi łatwo, ale i to wymaga wprawy. Szczęśliwie nagrodą za jej nabycie jest tryskająca z trupów Amrita… Zaraz, zaraz, pytacie, czym jest Amrita? To akurat łatwo wyjaśnić.

Nioh - kapliczka