Robinson: The Journey VR – w kosmos z dinozaurami
Gry

Robinson: The Journey VR – w kosmos z dinozaurami

przeczytasz w 4 min.

Wirtualna rzeczywistość rozpycha się w świecie gier, a Robinson: The Journey jej w tym pomaga. Szkoda, że w zasadzie tylko do tego ogranicza się jego rola.

Ocena benchmark.pl
  • 3,5/5
Plusy

- zapierający dech w piersiach świat,; - niezwykła fauna i flora obcej planety,; - przyjemność z eksploracji malowniczych miejsc,; - interesujące zagadki logiczne,; - nietypowe i ciekawe elementy zręcznościowe...

Minusy

...które dużo zyskałyby przy obsłudze kontrolerów Move,; - to raczej zbiór mini-gierek, a nie spójna i złożona całość,; - krótki czas rozgrywki,; - gdyby nie gogle VR, nie byłoby o czym mówić.

Robinson: The Journey, czyli Piętaszek to kulka

Gogle zapraszające nas do wirtualnej rzeczywistości są już obecne w naszym świecie od jakiegoś czasu. Jednak dopiero PlayStation VR rozpowszechniło je na skalę masową. I to właśnie z myślą o tej technologii powstaje coraz więcej gier, a wśród nich także Robinson: The Journey.

Robinson: The Journey - planeta dinozaurów

Jak sama nazwa wskazuje, ta cyfrowa historia jest inspirowana znaną powieścią Daniela Defoe. Dodajmy dla jasności, że bardzo luźno. Zamiast bezludnej wyspy mamy tutaj planetę hen, daleko w kosmosie, a za tytułowego Robinsona, o, dziwo, robi małoletni Robin. Z kolei jego wiernym Piętaszkiem jest latający robot-kulka.

Aha, tego tria dopełnia jeszcze mały tyranozaur Laika. Zaraz, zaraz, tyranozaur w kosmosie? To kogoś dziwi? W takim razie powiedzmy sobie trochę więcej o Robinson: The Journey.

Łoł!

Dinozaury w Robinson: The Journey są naszym chlebem powszednim, bo, jak się okazuje, planeta, na której wylądował nasz bohater, dopiero przechodzi przez Jurę czy inną Kredę. Jednego z prehistorycznych gadów, czyli wspomnianą Laikę, dało radę udomowić, ale reszta hasa swobodnie i króluje na pozbawionym cywilizacji globie.

Robinson: The Journey - drapieżniki

Zresztą, nie chodzi tylko o dinozaury. Reszta fauny i flory też przyciąga wzrok, bo daleko jej do naszych nudnych paprotek albo innych współczesnych roślinek domowych. Roi się tu od egzotycznych kwiatów, brzęczą kosmiczne robaczki... no i te dinozaury, rzecz jasna!

W tych okolicznościach przyrody wkracza na scenę główny bohater Robinson: The Journey. Czyli Robin? Nie, nie, nie on, a gogle. Tylko dzięki nim ten pełen dinozaurów świat robi wrażenie.

Grafiką raczej nie byłby w stanie dorównać innym, klasycznym produkcjom, ale kiedy zaczyna nas otaczać, wyciągać do nas swoją trójwymiarową rękę, wtedy zmienia się postać rzeczy.

Robinson: The Journey - spotkanie w gałęziach drzew

Podziwiając gigantyczne bestie kołyszące nad naszą głową napęczniałymi brzuszyskami, albo przypatrując się tropikalnym krajobrazom trudno nie wydać z siebie pełnego zdumienia i zachwytu: ŁOŁ!

Trzeba tylko uważać, żeby zbyt prędko ten przeciągły dźwięk nie zamienił się w zwyczajne ziewnięcie. A tak stać się może, jeśli okrzepną nam kosmiczne widoczki.

Robinson: The Journey - kosmiczne widoki

Sprytem i zręcznością

Dołączamy do historii Robina w momencie, kiedy mieszka on już na jurajskiej planecie i prawdopodobnie jest jedynym rozbitkiem ze statku Esmeralda, który z nieznanych przyczyn uległ katastrofie podczas gwiezdnego rejsu.

Wcielając się w pomysłowego chłopaka eksplorujemy nieznany ląd, gawędzimy z latającą kulką, a dwoma trzonami tej całej przygody są fragmenty zręcznościowe przeplatane zagadkami logicznymi.

Robinson: The Journey - bohater gry

Nie chodzi więc tylko o bezmyślne chodzenie po dżungli i skanowanie futurystyczną latarką napotkanych stworów (to rodzaj zabawy polegający na „zbieraniu” świetlnych kulek pokrywających ciała kosmicznych zwierzaków). 

Od czasu do czasu przyjdzie nam także wspinać się po naturalnych drabinkach z drzewnych hub, łączyć ze sobą punkty zasilania, żeby podłączyć prąd do któregoś z urządzeń, albo też poukładać kładki na bagnistych strumykach.

Robinson: The Journey - baza

Trzeba zaznaczyć, że to właśnie hubowa alpinistyka jest szczególnie ciekawa. Niby to prosty sport, a jednak wciąga. Cała zabawa polega na umiejętnym celowaniu dłońmi i chwytaniu na przemian raz prawą, raz lewą z nich odstających od pni narośli. Pomysł bardzo dobry, ale też obnażający spore niedopatrzenie Robinson: The Journey.

Ten tytuł, mimo że jest wprost stworzony dla kontrolerów Move, nie obsługuje ich. Na ostatniej prostej twórcy nagle, z nie do końca wiadomych powodów wycieli ich obsługę. Zaiste, dziwny zabieg.

Co więcej, teraz nagle, pod wpływem sporej krytyki ze strony graczy ludzie z Crytek obiecują dodanie takiego sterowania w jednej z kolejnych aktualizacji, Niestety, w momencie, kiedy piszę ten tekst, nadal trzeba bawić się Dualshockiem 4. Szkoda, wielka szkoda.

Robinson: The Journey - gra na gogle VR

Nie znaczy to jednak, że sama koncepcja Robinson: The Journey jest bez zarzutu. Owszem, dostarcza ona sporo rozrywki (a jeśli jesteśmy podatni na malownicze krajobrazy, to nawet bardzo dużo), ale z drugiej strony zarówno historia, jak i mechanika pozostają mocno uproszczone. 

To raczej zbiór mini-gierek wpisany w elegancką ramę kosmicznej scenerii, aniżeli wirtualna odyseja z prawdziwego zdarzenia. 

Niestety, ten mankament często spotykamy w grach projektowanych z myślą o wirtualnej rzeczywistości i Robinson: The Journey, jakkolwiek jest w czołówce tych produkcji, dzieli z nimi podobną niedoskonałość.

Robinson: The Journey - niczym park jurajski

Mały krok dla człowieka, trochę większy dla gogli

Przed VR-owymi grami wciąż jeszcze daleka – nomen omen – podróż. Robinson: The Journey jest koronnym dowodem na to, a jednocześnie przedsmakiem wspaniałych przygód, jakie mogą przed nami objawić „magiczne” gogle.

Jednak wiele jeszcze zostało do zrobienia. Przede wszystkim chciałoby się prawdziwie rozbudowanej rozgrywki, takiej, jaką widujemy w klasycznych, nie-VR-owych tytułach. Tego ciągle brakuje. Robinson: The Journey to tak naprawdę przykrótka anegdotka o łapaniu kolorowych kropek i przestawianiu przełączników.

Robinson: The Journey - oswojony tyranozaur

Wizualnie jest już całkiem nieźle, ale wciąż jeszcze może być lepiej. Warto też pamiętać o odwiecznej prawdzie, która kiedyś często była powtarzana, a chyba niesłusznie popadła w zapomnienie. Na wszelki wypadek powtórzę ten wyświechtany banał: nie liczy się grafika, ale grywalność.

I warto mieć to z tyłu głowy, kiedy projektuje się grę z myślą o wirtualnej rzeczywistości. Inaczej można stworzyć wspaniały świat, wpuścić do niego zapierające dech w piersiach dinozaury, ale koniec końców zapomnieć, o co w tym wszystkim w gruncie rzeczy chodzi.   

Robinson: The Journey - klimatyczne widoki

Ocena końcowa:

  • zapierający dech w piersiach świat
  • niezwykła fauna i flora obcej planety
  • przyjemność z eksploracji malowniczych miejsc
  • interesujące zagadki logiczne
  • nietypowe i ciekawe elementy zręcznościowe...
     
  • ...która dużo zyskałyby przy obsłudze kontrolerów Move
  • to raczej zbiór mini-gierek, a nie spójna i złożona całość
  • krótki czas rozgrywki
  • gdyby nie gogle VR, nie byłoby o czym mówić
     
  • Grafika:
     dobry
  • Dźwięk:
     dobry
  • Grywalność:
     dostateczny plus

70%

Komentarze

7
Zaloguj się, aby skomentować
avatar
Komentowanie dostępne jest tylko dla zarejestrowanych użytkowników serwisu.
  • avatar
    Green Lantern
    1
    Póki co najładniejsza gra na PS VR. Dodam od siebie, że rewelacyjnie zrobiono patent ze wspinaczką. https://www.google.pl/url?sa=t&source=web&rct=j&url=%23&ved=0ahUKEwjflIfdp9DRAhXrCsAKHT1NDmgQxa8BCB0wAQ&usg=AFQjCNF1sHlk2z9QIx28jtvfnGP_UlkifA
    • avatar
      koczejk
      0
      jak dla mnie nr 1 na razie na PS nawet wbiłem platynkę.
      na takie gry czekam

      wszystkich którzy mieszkają w okolicach Krakowa i Katowic i chcieli by spróbować PS VR zapraszam do wypożyczani sprzętu "arenavr.pl"
      • avatar
        Fenio
        0
        Kolejne demo technologiczne sprzedawane jako gra.