Gry

Kane & Lynch 2: Dog Days – bo do tanga trzeba dwojga

przeczytasz w 5 min.

Pierwsze wrażenia z rozgrywki

Dobrana para. Psychopata i… psychopata. Połączyli ponownie swe siły, tym razem to Lynch ma problemy, a Kane wyrusza z pomocą do usytuowanego nad rzeką Jangcy Szanghaju – najbardziej cywilizowanego miasta w Chińskiej Republice Ludowej, pełnego gorących skośnookich piękności, ale i brzydali chcących sprać nietutejszym bohaterom zadki. Przekonajmy się już teraz, czy brutalny duet powrócił w glorii!

Wspomnień czar

Pierwsza odsłona Kane & Lynch, wydana pod koniec 2007 roku, nie została przyjęta tak ciepło i ochoczo, jak się spodziewano. Średnia ocen wynosząca niespełna 70% (wg Gamerankings.com) na pewno nie była spełnieniem marzeń Io Interactive, jak i Eidosu. Zresztą swego czasu miała miejsce głośna afera związana z recenzją w poważanym serwisie Gamespot, w którym grę oceniono zaledwie na 6.0/10, co nie spodobało się wydawcy. Krótko po tym niechlubnym wydarzeniu recenzent „odszedł”. Podobno z własnej woli, ale czy można wierzyć w aż taki zbieg okoliczności? 

Jedno jest pewne – Kane & Lynch: Dead Men nie był tytułem z najwyższej półki, a w porównaniu z poprzednimi wytworami duńskiego producenta mieliśmy do czynienia nawet z krokiem wstecz. Żałosna sztuczna inteligencja, słabo zrealizowane i co za tym idzie - mało emocjonujące strzelaniny, już w okolicach premiery nieco przestarzała oprawa wizualna czy przede wszystkim daleka od ideału mechanika gry. Nie uchodzi uwadze, że K&L miało naprawdę wiele elementów opracowanych co najwyżej przeciętnie i przykładowo taka SI zarówno naszych towarzyszy, jak i przeciwników nie umywa się do tego, co widzieliśmy w leciwym Freedom Fighters – produkcji tych samych autorów, w której wyczyny kilkunastoosobowej kompanii oglądało się z podziwem na twarzy.

Na szczęście wady udało się nieco przysłonić: niezłą fabułą, kapitalnymi kreacjami tytułowego tandemu i dialogami, w których niejednokrotnie padały soczyste wiązanki. Mimo przeważającej liczby mankamentów nad zaletami – produkt sprzedał się w zaskakująco dobrze, a przynajmniej na tyle, żeby opłacało się robić kontynuację. Od premiery „jedynki” minęło ponad 2,5 roku, czy twórcom udało się zostawić to, co błyszczało w poprzedniku, a jednocześnie naprawiając to, co „kulało”?

Mamma mia!

Muszę się przyznać – obawy co do jakości miałem do samego ujrzenia menu głównego. Nietrudno nie zauważyć, że forma Io Interactive znacząco spadła od wydania ostatniego HitmanaBlood Money, tak więc kredyt zaufania nie był już tak duży. Moje wątpliwości okazały się bezpodstawne – fragment gry, który miałem okazję (niejednokrotnie) ukończyć, daje wiarę, że pełna wersja okaże się tym, czym winna być część pierwsza!

Na dzień dobry wita nas Kane i Lynch, a raczej Lynch i Kane (w tej kolejności), którzy przesiadują w dość obskurnej restauracji i ze stoickim spokojem (do czasu) wcinają jedzenie pałeczkami. Ich błogie chwile przerywa niespodziewany najazd chińskiej policji (oddziały specjalne, a nie jakieś zwykłe gliny). Kamera lata w tę i we w tę, nie wiadomo, co się dzieje, krew pulsuje, dlatego trzeba wziąć gnata w swoje ręce i uspokoić skośnookich natrętów, którzy przeszkodzili w trakcie tak ważnego momentu naszej egzystencji – spożywania posiłku.

W przeciwieństwie do poprzedniej odsłony tutaj animujemy schizofrenicznego Lyncha. Po przejęciu kontroli nad postacią od razu rzucają nam się w oczy zmiany w szacie graficznej – gdyby nie nowe, podsycające klimat patenty, mielibyśmy wrażenie, że gramy w Dead Men, a nie w Dogs Day. Ale to właśnie nałożone filtry sprawiają, że bierzemy udział w czymś w innym niż do tej pory. Ziarnisty obraz zamazuje się, pojawiają się piksele, np. w miejscach zbyt obnażonych czy po trafieniu pociskiem w głowę cywila (efekt podobny do cenzury nakładanej w programach telewizyjnych), gdy biegniemy kamera szaleje na boki, a jeśli zostajemy postrzeleni pojawiają się obfite plamy krwi. Cały czas czujemy się, jakbyśmy znaleźli się w ukrytej kamerze – jakby sceny zostały nakręcone przez jakiegoś przechodnia amatorską kamerą, a następnie wrzucone na YouTube’a. Muzyki tu niewiele, ale za to nie najlepsza, jak przystało na sprzęt dla początkujących, jakość dźwięku rodem z kaset VHS jeszcze bardziej potęguje doznania. Prawdziwy majstersztyk! W ruchu całość prezentuje się znacznie przyjemniej, więc nie sugerujcie się tylko statycznymi obrazkami. 

Rozpisuję się o warstwie audio-wizualnej tylko dlatego, że ten właśnie aspekt przeszedł największe zmiany – filtry świetnie maskują niedoskonałości, w tym niskiej rozdzielczości tekstur czy modele postaci niewiele bardziej dopracowane niż za czasów pierwszych przygód Kane’a i Lyncha. Silnik mający lata świetności dawno za sobą generuje naprawdę widowiskową i niezwykle klimatyczną oprawę. Sam pomysł był dobry, a wykonanie jeszcze lepsze – oby więcej takich eksperymentów! Przedsmak takiego sposobu prezentowania akcji widzieliśmy już m.in. w Manhuncie, firmy Rockstar, ale to zaledwie naparstek wrażeń, jakie czekają nas w sequelu K&L.

Optymalizacja kodu nie jest może najlepsza, ale też nie najgorsza – posiadacze procesorów na poziomie Core 2 Duo ze średniej półki, 2 GB pamięci i karty graficznej z wydajnością zbliżoną do GeForce’a GTS 250 mogą spokojnie cieszyć się wysokimi detalami w przyzwoitej rozdzielczości (1280x1024). Chociaż zdarzały się momenty z zauważalnym spadkiem klatek w największych zadymach - kiedy nie wiemy, co się dzieje, strzelają do nas z każdej strony, a my widzimy głównie feerię barw i różnego rodzaju zakłócenia na ekranie.

Kane & Lynch nadal w formie?

Akcja gry przenosi nas do pięknego Szanghaju – my jednak poznajemy miasto z tej „złej” strony – świat korupcji, prostytucji i brutalnych morderstw czeka! W wersji demonstracyjnej jesteśmy jedynie skazani na przechadzki po wąskich, mrocznych uliczkach czy wcinanie chińskich dań w restauracjach o wątpliwej reputacji. Ot, czasem odstrzelimy komuś beret. Ale co się odwlecze, to nie uciecze.

Niewiele zmieniło się w kwestii dialogów – postaci nadal żywo komentują to, co dzieje się w danej chwili, nie mogło także zabraknąć wulgarnych odzywek. Chociaż w demie nie ma mowy o nadmiarze, wręcz odczuwa się niedosyt, ale na to zapewne jeszcze przyjdzie czas, w końcu ogólnodostępny wycinek z gry to zaledwie 10-15 minut zabawy (nie wliczając jednego trybu sieciowego).

Jako Lynch, mając u boku plączącego się pod nogami Kane’a, ruszamy do mieszkania swojej kobiety, niejakiej Xiu, jednakże droga do celu jest wyboista i natrafiamy na blokady pełne niecierpliwych policjantów. Szkielet rozgrywki pozostał właściwie taki sam, nadal stosujemy tutaj zasadę przyklejania się do wszystkiego, do czego się da (tym razem postać już nie czyni tego automatycznie), a następnie roztropnego ostrzeliwania wrogich jednostek. 

Aby przeżyć, musimy nieustannie kryć się za przeszkodami, czy to samochodami, czy ścianami, zważając jednak na czających się w najmniej spodziewanych miejscach przeciwników. Bardzo pomocna jest wtedy możliwość wykorzystania gapiów jako tarcz ochronnych, ewentualnie można spróbować wmieszać się w spanikowany tłum. Bieg na oślep w kierunku strzelających do nas policjantów i inne bezmyślne zagrania nie mają tutaj racji bytu – chociaż po mocniejszym oberwaniu lądujemy na ziemi, z której chwilę później możemy się podnieść (lub strzelać z pozycji leżącej), to jednak za drugim bądź trzecim razem pojawia się napis informujący o śmierci. I zaczynamy od ostatniego checkpointu…

Mimo że początkowo rozgrywka wydaje się banalna, tak w finale dema – w największej jatce – oponenci potrafią napsuć krwi. Głównie za sprawą ulepszonej sztucznej inteligencji – udało się autorom z Danii poprawić przede wszystkim ich celność. Ponadto ukrywają się, przemieszczają się, próbują zachodzić od boku (razi wtedy w oczy odrobinę dziwaczna animacja). Nie wniesiono się, co prawda, na wyżyny, ale istotne jest to, że poczynione kroki naprzód. Szkoda, że tego samego nie mogę napisać o zachowaniu Kane’a – chociaż potrafi zabić z zimną krwią, to zbyt często kręci się wokół nas, biegając trochę bez namysłu. Gdzie poziom Freedom Fighters, ja pytam?

Zabawa w kotka i myszkę

Udostępniona wersja oferuje, prócz krwistej i emocjonującej sieczki dla „singla” przy akompaniamencie licznych wiązanek, których nie powstydziłby się sam szewc, tryb wieloosobowy. Niestety, nie można było zasmakować tego, co najlepsze – kooperacji. „Fragile Alliance” to jedyny rodzaj rozgrywki i w chwili obecnej niezbyt grywalny. W grze nie ma żadnego wyboru serwerów, wszystko za nas wyszukuje tzw. matchmaking, znany chociażby z Modern Warfare 2 czy Left 4 Dead, który stwarza masę problemów, czasem wyrzuca z lobby bez powodu, następnym razem pojawia się komunikat informujący o zamknięciu aplikacji i odsyła nas do pulpitu, a gdy już uda się sprostać przeciwnościom losu, „cieszymy” się rozgrywką pełną lagów, błędów graficznych i innych „umilaczy”. 

Ale wróćmy do tego, co takiego kryje się za nazwą „Fragile Alliance”. Przedsmak tego trybu mieliśmy już w „jedynce” (choć i tam multiplayer nastręczał kłopotów). Wcielamy się w jednego z ośmiu złoczyńców, a naszym celem jest podwędzenie jak największej ilości gotówki – jesteśmy ograniczeni czasowo, a dodatkowo życie uprzykrzają nam funkcjonariusze policji (zabici gracze odradzają się później w ich „skórze”). Interesującą opcją jest możliwość zagarnięcia całej mamony dla siebie, zdradzając resztę bandyckiej ekipy. Wtedy dopiero zaczyna się robić gorąco… Mimo niedopracowania, czekam na to aż odsłonię wszystkie atuty wieloosobowych zmagań, szczególnie spodziewam się wiele po obiecującej kooperacji w kampanii. Bo nie ma to jak gra z „żywym” Kane’em. 

To jeszcze nie czas na emeryturę…

Dzięki wprowadzonym ulepszeniom rozgrywka stała się nie tylko bardziej atrakcyjna, ale przede wszystkim bardziej wymagająca, emocjonująca i satysfakcjonująca. Wreszcie – w stosunku do „jedynki” - odczuwamy, że bierzemy udział w wymianach ognia, których "moc" podkreśla także większa podatność elementów otoczenia na zniszczenia. Jeśli dorzucimy do tego nietypowe prowadzenie akcji i – miejmy nadzieję – rozbudowaną, pełną zwrotów akcji fabułę oraz wysmakowane dialogi, to otrzymamy zaiste dojrzałą i brutalną produkcję z tytułowymi bohaterami z krwi i kości, „żywymi” jak nigdy dotąd. 

Kane & Lynch 2: Dogs Day zapowiada się na solidną porcję solidnej gry akcji w konwencji TPP, a za sprawą licznych poprawek powinna okazać się produkcją znacznie lepszą od ostatniej części. Szykuje się nam prawdziwa zakąska przed czeską Mafią 2. Co do jednego można mieć stuprocentową pewność – drugi K&L będzie równie kontrowersyjny, co poprzednik! 

Komentarze

19
Zaloguj się, aby skomentować
avatar
Komentowanie dostępne jest tylko dla zarejestrowanych użytkowników serwisu.
  • avatar
    Bakak
    0
    Siemanko

    Całiem niezły tekst :) Przekonałeś mnie do zagranie choćby w demko :P pierwsza część tak mnie zirytowała, że po 10-15 min grania wyłączałem ją :/

    Mam jednak kilka zastrzeżeń:
    - zbyt długie zdania utrudniają zrozumienie tekstu, albo je skracaj, albo pisz nieco krótsze
    - sporo powtórzeń
    - czasem piszesz to samo w następujących po sobie zdaniach

    Pozdrowionka
    Kciuk w górę :)
    • avatar
      juggler
      0
      Pierwsza część czeka na półce, ale po przeczytaniu Twojego tekstu jestem nią znów zainteresowany. Kciuk w górę!
      • avatar
        maciek1o3s
        0
        Krótko, mało screenów = słabo.

        -
        • avatar
          Konto usunięte
          0
          Wprawdzie z pierwszą częścią gry nie miałem żadnej styczności, ale słyszałem o niej wiele niezbyt pochlebnych opinii. Z nudów ściągnąłem demko Dog Days i byłem pozytywnie zaskoczony. Twoja mini-recka pokrywa się z moimi wrażeniami z gry, dlatego nie mam powodu, by się zbytnio rozpisywać. Kawał dobrej akcji, do tego uwagę zwraca ciekawa praca kamery. Recenzja zachęca do przetestowania, ja tylko potwierdzam. Cieszy poprawność językowa, co w dzisiejszych czasach (zwłaszcza w Internecie) niestety staje się powoli rzadkością. Widać wkład pracy i staranność. Oby tak dalej - trzymam w sumie 3 kciuki w górę, bo jeden właśnie kliknąłem ;)