• benchmark.pl
  • Gry
  • Vampire: The Masquerade – Coteries of New York – nie strzelajcie do wampira z Polski, robi, co może
Vampire: The Masquerade – Coteries of New York – nie strzelajcie do wampira z Polski, robi, co może
Gry

Vampire: The Masquerade – Coteries of New York – nie strzelajcie do wampira z Polski, robi, co może

przeczytasz w 6 min.

Nie tylko Amerykanie i Szwedzi „egranizują” uniwersum World of Darkness... Polacy też! Choć na swój pokręcony sposób. Oto nasza recenzja Vampire: The Masquerade – Coteries of New York, czyli narracyjnej gry przygodowej na bazie erpegowej Maskarady!

Ocena benchmark.pl
  • 3,5/5
Plusy

- rewelacyjny klimat wampirzego Nowego Jorku,; - nastrojowa, mroczna oprawa graficzna,; - muzyka całkiem nieźle dopasowana do świata wampirycznych porachunków,; - wybór wykonywanych zadań i rozgałęzienia fabularne,; - możliwość wyboru klanu i używania charakterystycznych dla niego zdolności,; - elementy zarządzania czasem,; - mechanika głodu i konieczność przestrzegania Maskarady.

Minusy

- czytanie, czytanie i jeszcze raz czytanie,; - dialogi bywają na siłę wydłużane,; - wybory fabularne nie zawsze są tak ciekawe, jak by się chciało,; - warstwa dźwiękowa kuleje, a kwestii mówionych zwyczajnie brak,; - bardzo sztampowy początek opowieści,; - widać, niestety, ograniczenia budżetu,; - brak polskiej wersji językowej.

Vampire: The Masquerade – Coteries of New York, czyli gwiazda supportu

Wszyscy fani World of Darkness już ostrzą sobie kły na Vampire: The Masquerade – Bloodlines 2, które ma zawitać na sklepowe półki w przyszłym roku. Biorąc to pod uwagę  polskie studio Draw Distance wybrało sobie zarazem najlepszy i najgorszy termin na premierę własnej produkcji osadzonej w tym uniwersum, a więc gry przygodowej Vampire: The Masquerade – Coteries of New York.

Najlepszy, bo Paradox Entertainment, wydawca nowego RPG-owego Bloodlines, już zaostrzył wampirze apetyty i przygotował podatny grunt na promowanie jakiegokolwiek tytułu o krwiopijcach. Jest to jednak termin jednocześnie najgorszy, bo trudno spojrzeć na Vampire: The Masquerade – Coteries of New York jako na samodzielną gwiazdę estrady. Widzi się w tej produkcji raczej support przed przyszłoroczną symfonią grozy szykowaną przez Szwedów. 

Tym niemniej robiłem, co w mojej mocy, by nie patrzeć na dzieło Polaków przez pryzmat nadchodzącej „egranizacji” Maskarady i wyłuskać z niego wszystko, co oryginalne i ciekawe. Zwłaszcza, że ciepło wspominam Serial Cleanera, indyczy hiciorek tych samych twórców, i liczyłem na powtórkę z przedniej, niezależnej rozrywki. 

Trudno spojrzeć na Vampire: The Masquerade – Coteries of New York jako na samodzielną gwiazdę estrady. Widzi się w tej produkcji raczej support przed przyszłoroczną symfonią grozy szykowaną przez Szwedów. 

Jednak powtórki sensu stricte nie było! Znalazłem coś nowego, co wciągnęło mnie w dziwaczną, dosyć masochistyczną podróż przez rysunkowy Nowy Jork. Pełną relację z tej wyprawy przedstawia moja recenzja Vampire: The Masquerade – Coteries of New York.

Rysunkowy wdzięk Vampire: The Masquerade – Coteries of New York

Swoją przygodę z Vampire: The Masquerade – Coteries of New York rozpocząłem od wyboru wampirzego klanu. Wszak krwiopijcy w maskaradowej wersji dzielą się na grupy, z których każda ma swój specyficzny charakter i niepowtarzalne umiejętności. Polacy pozwalają na wybór jednej z trzech klas: rewolucjonistów Brujah, artystów Torreadorów i arystokratów Ventrue.

Jako że w świecie Maskarady najbardziej cenię sobie dominację nad innymi i pięcie się po szczeblach wampirzej kariery zdecydowałem się na ostatni z wymienionych klanów. A potem zanurzyłem się w opowieść, której początek, niestety, okazał się tak sztampowy, jak to tylko możliwe.

Vampire: The Masquerade – Coteries of New York - jazda limuzyną

Pracowniczka korporacji spotyka się z tajemniczym klientem, który bezprawnie zamienia ją w dziecię Kaina. Ponieważ przemiana śmiertelnika w wampira powinna być przyklepana przez księcia danego miasta, a ta konkretna nie została, sąd nieśmiertelnych w pierwszej chwili chciał ściąć łeb Bogu ducha winnej dziewczynie. Na szczęście wpływowa protektorka ocaliła moją bohaterkę i postanowiła wprowadzić ją w zawiłości Camarilli, wampirycznej społeczności, i rządzącej nią polityki.

Historia zaczyna się więc „po Bożemu”, a nawet dosyć nudnawo. Ratuje ją na szczęście klimat produkcji. Nocny, deszczowy Nowy Jork robi wrażenie na rewelacyjnych ilustracjach, które ozdabiają kolejne dialogi. Jest w nim wszystko to, co w Świecie Mroku cenię sobie najbardziej – wytworne salony, brudne zaułki slamsów, szemrane hoteliki, rozświetlone neonami kluby…

Niestety, podróż przez to obryzgane krwią i rozświetlone sztucznymi światłami miasto była dla mnie ciągłym balansowaniem między snem a jawą. I chociaż brzmi to cokolwiek metafizycznie, mam na myśli całkiem przyziemne przysypianie między kolejnymi zrywami akcji.

Vampire: The Masquerade – Coteries of New York - rozmowa z kobietą

Vampire: The Masquerade – Coteries of New York jako pierwsza czytanka

Vampire: The Masquerade – Coteries of New York jest grą do czytania – no, już, napisałem to! Trzeba było w którymś momencie wyrazić to wprost. Jasne, można piać nad zaletami takiego nietuzinkowego podejścia do mechaniki rozgrywki. I w wielu przypadkach sprawdza się to wybornie. Niestety, polski wampir posługuje się tą formułą w sposób trochę przyciężki.

Lwia część dialogów zdaje się wydłużana na siłę wszechobecnymi „Dobry wieczór”, „Do widzenia”, „Spotkamy się wkrótce”, „Teraz już pójdę” i tym podobnymi wyzutymi ze znaczenia zdaniami. Dobry redaktor wywaliłby połowę tej literackiej „waty” i może wtedy Vampire: The Masquerade – Coteries of New York nabrałby większej werwy.

Vampire: The Masquerade – Coteries of New York - opis sytuacji

Na dobrą sprawę rozgrywka wciągnęła mnie dopiero w momencie, kiedy ukończyłem nudnawe wprowadzenie i miałem już możliwość wybrania własnej ścieżki w labiryncie koteryjnych interesów. Z poziomu mapy miasta mogłem dobierać zadania wykonywane dla całkiem barwnie napisanych postaci, a elementy zarządzania czasem (noc w końcu nie trwa wiecznie) nakładały na te wybory motywującą presję.

Dialogi wciąż były przyciężkie, ale za to zaczęły skrzyć się od wyborów. Czy zrobię wrażenie na detektywie Nosferatu, badając miejsce zbrodni? Czy wejdę w dobre układy z szaloną streamerką Malkavianów? Czy wreszcie nakłonię tajemniczego nieznajomego do zdradzenia mi największej z tajemnic wampirzej egzystencji?

Każda z decyzji popycha fabułę w inną stronę i nie tylko… Bo musiałem również bacznie obserwować poziom głodu mojej wampirzycy, przedstawiony za pomocą rozbryzgującej się po ekranie krwi, czy też uważać na to, żeby nie złamać tytułowej Maskarady (wampiry dbają o to, żeby śmiertelnicy wiedzieli o nich jak najmniej). To z kolei sprawia, że trzeba chwytać się okazji do wyssania krwi z tego czy owego człowieka, a każde zdanie może skończyć się pogwałceniem prawa Kainitów.

Podróż przez obryzgane krwią i rozświetlone sztucznymi światłami miasto była dla mnie ciągłym balansowaniem między snem a jawą. I mam na myśli przysypianie między kolejnymi zrywami akcji.

Co ciekawe, część opcji dialogowych wiąże się z używaniem mocy, takich jak Prezencja czy Dominacja, a inne są zależne od tego, czy jesteśmy kulturalnym wampirem, czy zbliżamy się do spragnionej krwi Bestii. To stanowi kolejne wzbogacenie dla narracyjnych rozgałęzień.

No tak, ale te wybory z trudem podtrzymują suspens niezbędny dla narracyjnej przygodówki i nie najlepiej maskują liczne wady produkcji. Co rusz widać, że to tytuł niezależny, a dziury w budżecie zieją na każdym kroku. Chciałem na przykład nowego tła dla tego czy innego fragmentu rozmowy, a w zamian dostawałem ten sam ograny obrazek, który oglądałem już przez ostatnie dwadzieścia minut rozgrywki. 

Vampire: The Masquerade – Coteries of New York - mapa z misjami

Muzyka potrafi urzec elektronicznym, klubowym rytmem, ale z czasem przytłacza monotonią. Jeśli zaś chodzi o inne efekty dźwiękowe, zdarzają się bardzo rzadko i sprawiają wrażenie mocno wymuszonych. Aż słyszy się w tle głos reżysera: „Panie Zdzisiu, teraz ma wjechać samochód, niech pan nadusi klakson!” albo „Panie Zdzisiu, dawno pan nie dał żadnego dźwięku. Nasza bohaterka wchodzi do pokoju, może by tak skrzypnąć drzwiami, co?”.

Męczy też brak jakichkolwiek wypowiadanych kwestii. Nie wymagam, żeby wszystkie dialogi były odegrane przez czołówkę światowych aktorów, ale jedna, dwie kwestie nawiązujące do rozmowy mogłyby wybrzmieć z głośników i wnieść trochę życia w tę czytankę.

Muszę też na koniec dać Polakom po rękach za to, że poskąpili polskiej wersji językowej. Szkoda, że nie zadbali o rodzimego odbiorcę, zwłaszcza, że mówimy tylko (wiem, wiem, czasem takie „tylko”, to „aż”) o przetłumaczeniu tekstu. Nie trzeba ani na jotę zmieniać kwestii mówionych, których przecież… nie ma.

Szkoda, że nie pomyślano o jakichś rozwiązaniach w obszarze rozgrywki, które opowieść okręciłyby wokół konkretnej, oryginalnej mechaniki.

No, dobrze, ale jakie jest ogólne wrażenie, które robi ta mieszanka plusów i minusów? Koniec końców nie jest źle, choć zawiewa nudą. Szkoda natomiast, że nie pomyślano o jakichś rozwiązaniach w obszarze rozgrywki, które opowieść okręciłyby wokół konkretnej, oryginalnej mechaniki. 

Przypominam sobie Serial Cleanera, a także produkcje innych twórców, takie jak This is the Police czy Beat Cop. Wszystko to indyki, ale takie, które oprócz warstwy fabularnej oferowały rewelacyjną mechanikę i to ta ostatnia na dobrą sprawę zachęcała do dalszej rozgrywki. W Vampire: The Masquerade – Coteries of New York zabrakło takiego solidnego gwoździa, na którym można by ze spokojem zawiesić resztę.

Vampire: The Masquerade – Coteries of New York - rozmowa z nieznajomą
Vampire: The Masquerade – Coteries of New York - klimatyczne ilustracje

Vampire: The Masquerade – Coteries of New York - czy warto kupić?

Odpowiadając na to pytanie, muszę wrócić do początku mojej recenzji. Niestety, Vampire: The Masquerade – Coteries of New York chyba najlepiej sprawdza się w charakterze apertifu przed Vampire: The Masquerade – Bloodlines 2. Bardzo chciałem dostrzec w tym tytule dzieło w pełni niezależne, ale z czystym sumieniem jego zakup mogę polecić tylko tym, którzy czekają na sequel kultowego erpega z wampirami.

Co gorsza, mówię o osobach, które sympatyzują z tą marką, ale nie są zapaleńcami papierowej Maskarady. Ci ostatni mogą być bowiem rozczarowani Vampire: The Masquerade – Coteries of New York, które wprawdzie stara się podchodzić do wielu motywów ze Świata Mroku w sposób oryginalny, ale daleko mu do głębokiego, poplątanego dzieła dla wampirzych fanatyków.

Formuła narracyjnej przygodówki nakłada dodatkowe ograniczenia, bo przecież nie każdemu przypadnie do gustu rozgrywka tak powolna i wyzuta z jakichkolwiek audiowizualnych fajerwerków.

Dla mnie Vampire: The Masquerade – Coteries of New York było przygodą nawet ciekawą, choć masochistyczną w tych momentach, kiedy przysypiałem przed monitorem. Zastanawiam się jednak, jakbym odebrał ten tytuł, gdybym nie miał na horyzoncie nowego Bloodlines? Pewnie jako przystawkę, która zostawia z podsyconym apetytem, ale nigdy nie zaspokoi głodu.

Vampire: The Masquerade – Coteries of New York - Kaiser

Ocena końcowa Vampire: The Masquerade – Coteries of New York

  • rewelacyjny klimat wampirzego Nowego Jorku
  • nastrojowa, mroczna oprawa graficzna
  • muzyka całkiem nieźle dopasowana do świata wampirycznych porachunków
  • wybór wykonywanych zadań i rozgałęzienia fabularne
  • możliwość wyboru klanu i używania charakterystycznych dla niego zdolności
  • elementy zarządzania czasem
  • mechanika głodu i konieczność przestrzegania Maskarady
     
  • czytanie, czytanie i jeszcze raz czytanie
  • dialogi bywają na siłę wydłużane
  • wybory fabularne nie zawsze są tak ciekawe, jak by się chciało
  • warstwa dźwiękowa kuleje, a kwestii mówionych zwyczajnie brak
  • bardzo sztampowy początek opowieści
  • widać, niestety, ograniczenia budżetu
  • brak polskiej wersji językowej
     
  • Grafika:
     dobry
  • Dźwięk:
     dostateczny plus
  • Grywalność:
     dostateczny

Ocena ogólna:

70% 3,5/5

Grę Vampire: The Masquerade – Coteries of New York na potrzeby niniejszej recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od producenta gry - studia Draw Distance.

Recenzja przygotowana na podstawie wersji PC. Edycje konsolowe mają pojawić się w okolicach wiosny 2020 roku.

Oto co jeszcze może Cię zainteresować:

Komentarze

6
Zaloguj się, aby skomentować
avatar
Komentowanie dostępne jest tylko dla zarejestrowanych użytkowników serwisu.
  • avatar
    kalkulatorek
    6
    Jeżeli polski producent ma tak głęboko w d....e polskich odbiorców, że nie daje polskiej wersji. Bo idioci i tak kupią żeby wspomóc rodaka. To ja życzę sukcesu piratom, a dodatkowo będę każdemu odradzać dotykanie tego gniota nawet kijem.
    • avatar
      rafino
      5
      to jakieś jaja są ... recenzja mnie zainteresowała (wcześniej o tej grze nie słyszałem) , czytanie mnie nie przeraża - wprost przeciwnie. gra z Polski, chętnie wesprę, szczególnie że wydaje się klimatyczna ... wchodzę na steam, a tam - "Polski język nie jest obsługiwany". to jest gra polskiego studia? znam angielski, mógłbym zagrać. ale nie w takim przypadku. to jakiś ponury żart jest ....
      • avatar
        zaroowka
        -1
        Chwila... Jaja sobie robicie?
        "- czytanie, czytanie i jeszcze raz czytanie" MA BYĆ WADĄ?
        Ludzie nie czytają książek, nie rozumieją słowa czytanego - a wy mówicie, że w grze czytanie jest wadą?
        No bez kur** jaj!
        Wstydźcie się! A kolega Jakubowicz niech weźmie duży młotek i pacnie się lekko w głowę. Może mu się rozjaśni cokolwiek.