Komputer rowerowy czy smartfon z aplikacją? Co lepsze?
Pojazdy

Komputer rowerowy czy smartfon z aplikacją? Co lepsze?

przeczytasz w 4 min.

Kiedy do przyjemnej, a czasem i efektywnej jazdy rowerem wystarczy smartfon z odpowiednią aplikacją, a kiedy przychodzi czas na kupno licznika? Nie odpowiemy na to pytanie, ale spojrzymy na problem niejako “od wewnątrz”.

Kiedy jeździmy na rowerze w miarę systematycznie, u większości z nas pojawia się, jak to mawiają młodzi, wewnętrzna rozkmina. W chwili, gdy nasze roczne przebiegi wykraczają ponad ten mityczny 1000 km, a okazjonalne weekendowe wycieczki zahaczają o 40, 50, 60 i więcej kilometrów, zaczynamy zastanawiać się, czy aby nie kupić sobie licznika rowerowego. No właśnie, kupić czy nie? Kiedy ma to sens, a kiedy smartfon zamontowany na kierownicy wystarczy nam w zupełności? Oddajmy się rozważaniom, a co!

Kiedy smartfon jest spoko?

Smartfon jest zawsze spoko, dopóki nie jeździmy dystansów ultra - wtedy nawigacja drenuje nam baterię w tempie kosmicznym. I dopóki nie trenujemy tak solidnie, bo do tego po prostu zaawansowane liczniki nadają się lepiej. Smartfon nie sprawdzi się również w przypadku kolarzy estetów, dla których liczy się czysty kokpit oraz wśród miłośników poważnego MTB, gdzie podczas tyrania się po singlach lub śmigania na zjazdach, możemy strzelić wywrotkę i w jakiś sposób pozbyć się telefonu, który potrafi kosztować w tych czasach tyle, co całkiem przyzwoite, choć niemłode, używane auto.

Poza powyższymi ekstremami smartfon zawsze jest spoko, jest więcej niż wystarczający, zwłaszcza gdy wrzucimy nań jedną z popularnych aplikacji rowerowych, tudzież nawigacji rowerowych. Co mamy do wyboru? Aplikacji jest mnóstwo, ale szczególnie warto wspomnieć o kilku chyba najpopularniejszych:

Najlepsze aplikacje rowerowe na telefon

  • Strava: Facebook dla kolarzy i rowerzystów. Zapisuje historie treningów, podróży, wycieczek, synchronizując się z licznikami i samodzielnie. Pełni też podstawowe funkcje mierzące aktywność - bez sparowania komputerkiem rowerowym.
  • adidas Running by Runtastic: typowy, choć funkcjonalny trakcer ogólnosportowy. Dobry pomysł dla tych, którzy z jakiegoś względu nie lubią Stravy.
  • Komoot: świetna aplikacja do planowania tras oferująca bardzo przyjemną i przewidywalną nawigację rowerową. Można wybrać typ roweru, którym się jedzie i mocno zindywidualizować wytyczoną trasę. Mój faworyt.
  • Mapy Google: można za ich pomocą nawigować, ale w żadnej mierze nie są one zoptymalizowane pod kątem rowerzystów.
  • Locus Map: świetne, bardzo chwalona aplikacja z mapami nie tylko dla rowerzystów, ale ogólnie dla szeroko pojętej turystyki. 
  • Naviki: po prostu dla wielu najlepsza nawigacja rowerowa na smartfony!
  • Mapy.cz: apka z genialnymi mapami, ceniona zwłaszcza wśród tych, którzy lubią dokładnie planować swoje rowerowe wyjazdy. Tych map używam dodatkowo, ale w wersji przeglądarkowej. 

Wymienione programy to jedynie wierzchołek góry lodowej, o czym warto pamiętać, niemniej są to chyba najbardziej sprawdzone apki w sklepie Google Play. Każda ma jakieś zalety, wady, opcje darmowe i płatne. Przygotujemy jeszcze artykuł, który w większym stopniu zajmie się wspomnianymi programami. W końcu sezon rowerowy rozkwita, a nawigować wśród nieznanych tras jakoś trzeba, prawda?

Kiedy pojawia się pytanie: licznik czy smartfon z aplikacją?

Zmiana smartfona na licznik następuje w pewnych określonych sytuacjach, które najczęściej wiążą się z bardziej zaangażowanym podejściem do rowerowej zajawki. Dla normalnego rowerzysty licznik nie jest w żadnej mierze bardziej funkcjonalny niż smartfon. No bo co? Licznik pokazuje prędkość, przejechany dystans, kalorie i inne informacje, które z powodzeniem pokaże nam też smartfon, po ściągnięciu odpowiedniej apki. No to po co licznik? Ano po to, by albo pójść w kierunku bardziej PRO, bądź by po prostu zoptymalizować swoje jeżdżenie. 

Wahoo Elemnt Bolt v2

Innymi słowy, kiedy jeździmy dużo i chcemy więcej, a przy tym wymagamy więcej i od siebie, i od sprzętu - kupujemy licznik. Wciąż możemy (przecież nikt nam nie zabroni…) używać smartfona do nawigacji, ale choćby okazjonalnie. Czyli strona mega zaangażowana kupuje zaawansowane liczniki, a ta turystyczno-weekendowa prostsze modele na co dzień, a nawigacje podczas wojaży powierza dalej smartfonom. I spoko, ma to sens! Rzecz jasna, to pewne uogólnienie, ale takie z gatunku tych w miarę celnych.

Umówmy się - smartfon zawsze będzie bardziej funkcjonalny niż licznik!

To już pewne: kupuję licznik! Tylko jaki?!

Idąc w kierunku prawdziwie zaangażowanego jeżdżenia, czy to rowerem MTB, czy szosą, kupuje się zwykle liczniki z GPS, które zapisują ślad przejazdu i pozwalają na analizę prędkości, kadencji (rytmu pedałowania), mocy wyrażanej w Watach, czy pokonanych wzniesień. Ci jeszcze bardziej zaangażowani przechodzą od razu do rowerowych kombajnów, czyli wyższych modeli liczników Garmina lub Wahoo, takich z nawigacją i innymi bajerami, przydatnymi zwłaszcza dla tych, którzy faktycznie zaczynają trenować coś na rowerze, a nie tylko jeździć dla przyjemności, romantycznie.

Chcąc zoptymalizować swoje jeżdżenie albo zwyczajnie smartfona schować do kieszeni, żeby nie dyndał na kokpicie roweru, można postawić na prostsze modele liczników, nawet takie klasyczne, z kablami. Najprostsze urządzenia to raptem kilkadziesiąt złotych. Z drugiej strony, dopłacając do przysłowiowych paru stówek uda się kupić już sprzęt z GPS, by przeglądać sobie później trasy weekendowych wycieczek. Warto, nie warto? Kwestia indywidualna. Coby jednak doradzić nieco i (znowu) uogólnić temat:

  • jeżdżę dużo, trenuję, na Stravie jestem częściej niż na Facebooku: bez poważnego komputerka rowerowego ani rusz,
  • jeżdżę dużo, ale raczej romantycznie i często wybywam za miasto w nieznane: poważny licznik z nawigacją,
  • jeżdżę po mieście i po parkach, ale w weekendy uderzam na dalsze wycieczki, bo turystyka rowerowa to jest to: prostszy licznik z GPS i smartfon do nawigacji,
  • jeżdżę do pracy i czasem dla przyjemności wokół komina: smartfon z aplikacją.

Przecież kawa nie wyklucza herbaty!

Przykłady z zawodowego peletonu pokazują wprost, że licznik nie wyklucza smartfona. To w sumie głównie kolarze amatorzy są zafiksowani na nowości, a zawodowcy trenują, jak im wygodnie. I w sumie ma to sens. Licznik, tudzież komputerek rowerowy, taki Garmin albo np. Wahoo Elemnt Bolt v2 jako urządzenie mierzące parametry treningu, na wysięgniku, a na mostku smartfon z nawigacją, która to na smartfonie zawsze będzie bardziej czytelna i dokładniejsza niż na ekranie nawet największych na rynku liczników. 

Takie połączenie ma mnóstwo sensu, ale ujemnie wpływa na estetykę roweru, co dla wielu zapalonych rowerzystów i/lub kolarzy ma spore znaczenie. Tandem tego typu sprawdza się doskonale, ale to rozwiązanie chyba raczej dla tych faktycznie trenujących. Wszak ci, którzy po prostu lubią jeździć dla przyjemności ścieżkami rowerowymi, zadowolą się pewnie samym smartfonem, a ci, co bawią się w kolarstwo romantyczne rozmaitej proweniencji, wybiorą raczej zaawansowany, taki “inteligentny” licznik. 

Są sytuacje, gdy smartfon na kierownicy jest wykluczony?

Na koniec, trochę pożartujmy. Każdy, kto wybrał się kiedyś na szosową ustawkę, wie pewnie, że szosowcy to specyficzna grupa kolarzy bądź rowerzystów, tak w szerszym ujęciu. Noga tam musi być ogolona, a rower umyty przed każdą jazdą. Są też grupy zdominowane przez osoby, które nic nie jadą, ale rower w cenie samochodu jest, a licznik mocy to mają nie tylko w korbie i pedałach, a nawet w żyłce systemu BOA w butach. W mojej koszykarskiej przeszłości mówiliśmy na takich: więcej sprzętu niż talentu.

Po co ta złośliwość? Ano po to, żeby trochę obśmiać ortodoksów, którzy marudzą, jak zobaczą u kolegi z ustawki smartfon na mostku kierownicy. Bo to nie wypada, bo to nie aero, bo to szosa, a nie wypad z rodziną na lody. No nie, no po prostu no nie. Jeśli sam Chris Froome, jeden z największych kozaków w zawodowym peletonie jeszcze parę lat temu, reklamuje uchwyty do smartfonów i, jak się zdaje, sam z takowymi trenuje, to jak lokalny szosowy ortodoks może uważać, że to obciach?

Poważniejąc nieco na koniec, szosowy świat rządzi się swoimi prawami i to, że ktoś jest mocny, a jeździ na gruzie nic ma do tego, że kto inny jest słaby, a jeździ na nowym Pinarello. Ot, wszystkich łączy wspólna pasja i to tylko się liczy. A pośmiać się można z różnych odpałów przy kawie albo wykorzystując je na potrzeby barwnej publicystyki. Szosa to pewna zabawa formą i faktycznie czysty kokpit w tego typu rowerze wygląda schludnie i estetycznie, ale jeśli ktoś chce jeździć sobie z licznikiem i smartfonem - śmiało. Wystarczy jedynie, jak to w życiu, określić czego potrzebujemy.

Komentarze

4
Zaloguj się, aby skomentować
avatar
Komentowanie dostępne jest tylko dla zarejestrowanych użytkowników serwisu.
  • avatar
    Deryl
    2
    Aplikacja OsmAnd wysoce konfigurowalna nawigacja z ogromną bazą map różnego typu i szlaków rowerowych, ukształtowania terenu itp używam od lat, choć ma swoje minusy (ale która apka ich nie ma) nie znalazłem lepszej.
    • avatar
      wilcze_stado
      1
      Na długich wyjazdach używam smartfona do tworzenia tras i starego etreksa do nawigacji i zapisu śladu (ślad do etreksa wrzucam przez kabelek z telefonu).
      • avatar
        Alfred
        1
        Sigma BC1200 (czerwony) - ma wszystko co trzeba :-) Oczywiście przewodowy, bezkabelkowce czasami potrafią wkurzyć.
        • avatar
          Ulfer
          0
          Przetestujcie przy okazji Osmanda, od lat korzystam i na rowerze, i w turystyce.

          Może mam nazbyt ortodoksyjne podejście (nie w kontekście nakreślonym w artykule!), ale dla mnie licznik to podstawa. Stopień jego skomplikowania zależy od gustu i zasobności, ale na codzienne/częste przejazdy po mieście i okolicach, zwłaszcza tymi samymi trasami raczej nie potrzeba nic więcej niż:
          - prędkość aktualna
          - prędkość średnia
          - dystans dzienny
          A w opcji pomiar tętna, mocy, prędkość maksymalna itd.
          Po co GPS na tej samej trasie do pracy i z powrotem? Na ulubionej leśnej ścieżce?

          Telefon świetna rzecz, ale bardziej na wycieczki po nowej trasie i mniej lub bardziej profesjonalne "treningi". Trzymanie go na kierownicy to zawsze ryzyko uszkodzenia (krzaki na zarośniętej ścieżce chyba bardziej niż wywrotka jako taka). Jeżdżę więc raczej ze schowanym w biodrowej kieszeni plecaka. No i nie muszę pamiętać, by go odpiąć, jak idę do sklepu czy knajpki na trasie ;)