Marvel jest okej, a Star Wars to padaka? Disney coś ty narobił najlepszego?
Filmy / seriale / VOD

Marvel jest okej, a Star Wars to padaka? Disney coś ty narobił najlepszego?

przeczytasz w 5 min.

Tworzenie filmowego uniwersum to ciężki kawałek chleba. Trudna robota po prostu. Disneyowi udało się to z MCU i od lat nie udaje się z Gwiezdnymi Wojnami. Dlaczego? Oto pytanie, na które odpowiedzieć wprost nie można… Co nie znaczy, że nie warto próbować!

Czym różnią się filmy i seriale osadzone w MCU od filmów i seriali rozwijających uniwersum Star Wars? Te pierwsze są dobre, a te drugie słabe? Te pierwsze obsadzone gwiazdami, a te drugie grane przez aktorów z drugiego garnituru Hollywood? Te pierwsze mają ogromne budżety, a te drugie są dłubane w garażu, po godzinach? No nie. Nic z powyższego nie jest prawdą… I to właśnie stanowi problem! 

No bo gdyby cokolwiek się tu zgadzało, to temat byłby jasny - uniwersum Star Wars jest traktowane po macoszemu i dlatego, to nie działa. Niestety jednak Gwiezdnowojenny świat nie jest traktowany jak niechciane dziecko, a dopieszczony, doinwestowany, zadbany taki. I wszystkie te troski, wszystkie te starania, to jak krew w piach.

Na Marvela ktoś miał pomysł!

MCU tworzyło się na naszych oczach przez ostatnich kilkanaście lat. I było, a w sumie to jest do dziś tak sterowane, by nie tylko opowiadać historie mogące zaangażować fanów, ale i odpowiadać na społeczne trendy i zmieniającą się modę. Tam ktoś dokładnie wiedział, jaki temat kiedy poruszyć. Ktoś to przemyślał, ktoś posprawdzał, ktoś inny przeliczył. W zasadzie od drugiego Iron Mana (dla wielu nawet od Hulka, ale nie kupuję tego do końca) jasne było, że tu kroi się monumentalna opowieść, której zwieńczeniem było Endgame. 

Kolejne filmy z MCU zmyślnie dolewały po kropelce oliwy do ognia, sprawiając, że tryby tej machiny zaczynały się z czasem ładnie zazębiać. Nowi bohaterowie debiutowali na ekranie, a ich historie zaczynały się nieśmiało przeplatać, co tworzyło wrażenie żywego, powiązanego wewnętrznie uniwersum. Fakt, że udało się to tak sprawnie zrealizować, nawet mając na względzie to, że tak wielu postaci Disney nie mógł wpuścić do swojego filmowego świata (wykupione licencje i takie tam) to nie lada osiągnięcie. 

Dobrym przykładem na wieloletnie planowanie i systematyczną rozbudowę jako fundament sukcesu MCU jest filmowe uniwersum DC. Nie mając ugruntowanych w spójnym świecie postaci, DC zdecydowało się zacząć z wysokiego C i wrzucić jak najwięcej herosów w jak najkrótszym czasie w jak najmniejszej liczbie filmów. Wiecie, szybko i na bogato, i na wczoraj. Wyszło siermiężnie, żeby nie powiedzieć słabo, co prowadzi do oczywistego wniosku - widz współczesny, choć prostej jest raczej konstrukcji, to jednak potrzebuje punktów zaczepienia, by nie zgłupieć w kinie lub przed ekranem telewizora. I tu brawa dla Marvela, bo z początku niespiesznie i nieśmiało, ale zawsze konsekwentnie rozbudowywali swój filmowy świat. 

Gwiezdne Wojny ugrzęzły w przeszłości!

Marvel to nie Star Wars

Zanim zastanowimy się, co nie pykło w uniwersum Star Wars przyznajmy wprost, że Marvel to nie Gwiezdne Wojny. MCU zbudowano w oparciu o gotowe mechaniki, historie i ich bohaterów. Uniwersum Star Wars narodziło się zaś w kinie i w kinie tym praktycznie umarło, przez długie lata żyjąc wyłącznie na kartach książek i komiksów, gier i animowanych seriali. Jasne, że można rzucić sobie, że przecież Disney mógł sięgnąć po prostu po to, co ludzie natworzyli przez dekady w świecie Expanded Universe, ale… zostawmy ten wątek na później. 

Tym, co tak doskonale udało się w kreowaniu MCU było sprawne przeniesienie komiksowych narracji na ekrany. Nie wymyślanie ich na nowo, a wyłącznie przemodelowanie, posklejanie tak, by było to wiarygodne, by trzymało się kupy. Tu nie trzeba było wizjonera, a jedynie sprawnych, znających się na robocie rzemieślników. Rzemieślników z wizją lub choć pomysłem, to jasne, ale nie omnipotentnego szefa wszystkich szefów. Jak więc widać, rzemieślników Disney ma najlepszych w branży, podczas gdy wizjonerów jak na lekarstwo…

Uniwersum Star Wars w wydaniu 6 na 10, czyli jak można było zepsuć to, czego zepsuć się nie da?

Rozważając to, co Disney zepsuł i psuje nadal w filmowym uniwersum Star Wars zacząć wypada od tego, że czysto teoretycznie wydawało się przed tym 2015 rokiem, że tego świata zepsuć się po prostu nie da. No, powaga, sam byłem przekonany, że ktokolwiek wziąłby na siebie tę franczyzę, to po prostu musi wyprodukować coś godnego uwagi, bo inaczej się nie da. Skończyło się jednak tak, że przyszedł JJ i wziął sobie za zadanie zrobienie remake`ów trzech klasycznych odcinków telenoweli o losach Skywalkerów. No dobra, dwóch, bo jeden film ewidentnie zepsuł mu niepokorny reżyser, który ośmielił się mieć jakąś wizję. 

Zapowiedzi były szumne, oczekiwania ogromne, balonik nadmuchany do rozdęcia. A efekty? Mierne kopie starych filmów z płaskimi postaciami, feerią głupot, zestawem męczących nielogiczności i historią głęboką jak popielniczka w pubowym ogródku piwnym. Jasne, jeśli nowa trylogia miała być widowiskiem, to udało się - filmy były widowiskowe. Były też zupełnie zbędne, rozwijając wątki, które należało zostawić samym sobie, odgrzewając mocno już nadgryzionego przez czas kotleta. Jako pożywka dla fanów, jako kilkugodzinny fanserwis - spoko. Jako samodzielne tytuły budujące uniwersum - dramat.

Mamy zatem grzech ignorancji, wynikającej z przekonania, że nowa trylogia obroni się sama, a to jak bardzo się nie obroniła, widzimy po latach. Co poza tym? W czym jeszcze drzemią problemy z filmowym uniwersum Star Wars? Z brakiem teraźniejszej narracji, z brakiem opowieści, która dzieje się teraz. Wiecie, Marvela można nie lubić, ale to uniwersum żyje, jest zaplanowane w detalach, rozgrywane w kolejnych aktach. Tam mechanikę tworzą potężne filmy kulminacyjne, które spajają historie z innych produkcji. W Star Wars o takiej narracji nie ma mowy - tu otrzymujemy filmy opowiadające losy Obi-Wana czy Boby Fetta, czyli postaci kultowych, których historie ciekawią wszystkich, ale które do uniwersum dokonującego się po nowej trylogii niczego nie wnoszą. 

Gwiezdne Wojny ugrzęzły w przeszłości i choć starczy tam mięsa na kilka filmów oraz seriali, to prędzej czy później zapasy się skończą, a jeśli produkcje spod znaku SW mają trwać i mają na siebie zarabiać, to trzeba będzie wymyślić coś nowego. Trzeba będzie przywrócić magię do Odległej Galaktyki, a to, co Disney prezentuje obecnie, jakoś niczego szczególnie dobrego nie wróży. Niestety.

Powiedzmy to wprost: złym pomysłem było odrzucenie Expanded Universe!

Nie tylko brak pomysłu, ale i złe pomysły!

Jasne, że twórcza niemoc to główny problem Star Wars w kinach i na Disney+, ale w ujęciu całościowym problemy tego uniwersum są bardziej złożone. Zacząć trzeba tu oczywiście od wyrzucenia do kosza całego twórczego zaplecza w postaci Expanded Universe. I tu można mieć odczucia mieszane, no bo teoretycznie wykorzystanie tego, co było, do tworzenia nowych narracji zamknęłoby twórców i ograniczyło artystyczny potencjał. Z drugiej jednak strony, content ten był pierwszorzędny, niezmiernie bogaty i podatny na drobne modyfikacje. Szkoda więc. 

Niemniej, gdyby twórcy zaprezentowali coś na poziomie, to większość fanów by pewnie po EU nie płakała. Wyszło jednak zgoła inaczej - Disney urwał kurze złote jaja i zamiast czymś zastąpić to tak niezbędne w diecie białko, postawił na same węglowodany. Wiecie, to tak jakby w cyklu masowym, zamiast kurczaka z ryżem szamać same drożdżówki i chipsy. Złym pomysłem było odrzucenie Expanded Universe, ale dopiero fakt ten sparowany z brakiem nowych pomysłów położył całe uniwersum. 

Nie musi być wybitnie, ale niech to będzie jakieś!

Jako fan graniczący z maniakalnym fanbojstwem (za gówniarza budowałem własne rękojeści mieczy świetlnych z rurek PVC…), optymistą co do przyszłości Star Wars nie jestem. Trudno mi uwierzyć, że nagle ktoś wpadnie na pomysł, by wdrożyć tu mechanikę znaną z ekranizacji komiksów Marvela, a nawet jeśli tak, to czekają nas lata świetlne, zanim cała ta komercyjna machina wytworzy jakościowy content, który zacznie się na nowo zazębiać. Może Taika Waititi, który ma rzekomo maczać paluchy w kolejnych filmach coś pomoże, coś wymyśli po swojemu. No pożyjem, zobaczym. 

Wiecie, tu nawet nie chodzi o to, by nowe filmy z uniwersum były wybitne. No nie, to wcale nie muszą być Oscarowe produkcje. Zresztą stara trylogia, a zwłaszcza trylogia prequeli to nie są jakieś aktorskie arcydzieła. To nie są najlepiej napisane filmy w dziejach. Ba! Niektóre z nich nawet realizatorsko są słabsze niż nowa trylogia. Tamte filmy jednak - i dotyczy to również niegdyś znienawidzonej trylogii prequeli - miały w sobie coś. Miały tego Starwarsowego ducha, imponowały jakąś taką dziecięcą naiwnością w opowiadaniu prostej historii w złożony sposób. 

Jeśli świat Star Wars wpadnie w łapy kogoś, kto będzie w stanie prostą historię opowiedzieć w taki sposób, że człowiek chciałby stać się jej częścią, to uda się przywrócić magię do tego uniwersum. I wiecie, tu nie wystarczą showrunnerzy jak w Marvelu, gdzie materiał źródłowy jest, gdzie trzeba go tylko nagiąć, przerobić, opowiedzieć po swojemu, by tworzyć czasem rzeczy monumentalne, a czasem po prostu dające radość, ale (prawie zawsze) jakieś. W świecie Gwiezdnych Wojen potrzeba nowego George`a Lucasa, kogoś, kto wymyśli koło na nowo i będzie to koło pielęgnował przez długie lata.

Komentarze

17
Zaloguj się, aby skomentować
avatar
Komentowanie dostępne jest tylko dla zarejestrowanych użytkowników serwisu.
  • avatar
    paankracyk
    9
    Nowe star warsy od początku przyjęły błędne założenia. Kathleen Kennedy od razu stwierdziła, że najchętniej będzie zatrudniała kobiety. Ubolewała przy tym, że tak mało do wyboru jest kobiet - reżyserów. A dlaczego po prostu nie zatrudnić tę osobę, która jest najbardziej kompetentna? Wtedy byłaby to faktyczna polityka równych szans a tak... Z brakiem pomysłu się zgodzę. Z jednej strony Disney zagrał bardzo bezpiecznie - każda część nowej trylogii jest kalką filmów trylogii z lat 70/80. Dodatkowo - wszystkie "nowości", które zostały dodane nie mogły przypaść fanom do gustu. Np. sposób uśmiercenia Luke'a i Lei (w tym drugim przypadku śmierć aktorki jest wytłumaczeniem, ale jak pokazał Rogue One - można było sobie z tym problemem poradzić inaczej), kompletna bezradność ruchu oporu (w zasadzie czego dalej mamy do czynienia z garstką rebeliatnów? Przecież rebelia WYGRAŁA wojnę, wtf?), pomysł na taranowanie statku z użyciem skoku w nadświetlną (czego ta taktyka pojawiła się dopiero teraz? Nikt na to nie wpadł?), itd. Dodatkowo rak, który toczy ostatnio większość produkcji, czyli źle rozumiana poprawność polityczna. W nowych gwiezdnych wojnach antagoniści to biali mężczyźni. W ogóle wszyscy mężczyźni w nowej sadze to straszne fajtłapy z Lukiem na czele. Marvel powoli zaczyna doganiać ten trend. Najlepszym tego przykładem był moment w ostatecznej bitwie w najnowszych Avengersach. Faceci, działający w pojedynkę, z Panterą i Spider-manem na czele nie byli sobie w stanie poradzić z opieką nad rękawicą, ale nagle pojawiły się silne i odważne kobiety i w przeciwieństwie do mężczyzn działają w grupie - wszystko to i tak kompletnie niepotrzebne, bo Cpt Marvel przebiła się na szybciocha przez wrogów zostawiając pozostałe panie w tyle. Tego typu scen, które w jasny sposób mają pokazywać pewne tezy (kobiety są silne, różnorodność jest lepsza niż jej brak itd.) jest oczywiście coraz więcej, ale wszystkie mają wspólny mianownik - pasują do reszty fabuły jak pięść do nosa i ich przekaz jest tak łopatologicznie oczywisty (czy to strach przed tym, że popcornowa publiczność nie zrozumie co autor miał na myśli?), że aż szczypie w oczy. Lepiej byłoby chyba gdyby przed seansem wyświetlić szereg promowanych haseł (albo niech hasła te wygłosi jakiś znany aktor), które disney chce, żebyśmy rozumieli i popierali, a potem już na spokojnie jechać z fabułą tak, żeby to miało ręce i nogi. Będzie to równie inwazyjne i oczywiste jak teraz, tyle tylko, że sam seans będzie przyjemniejszy bez tak
    • avatar
      pawluto
      5
      Moim zdaniem oni niszczą magię Star Wars !
      Najlepsze części to nadal te najstarsze - czyli Gwiezdne Wojny - Imperium Kontratakuje - Powrót Jedi.
      Potem nastąpiły trzy części SW które były po porstu fatalne...
      A potem już tylko Łotr 1 trzymał poziom był w miarę dobrym filmem !
      Ostatnia część z babą (wiecie co sądzę o baba w filmie co nie raz przytaczałem...) to już była mega padaka.
      Dziękuje za uwagę.
      • avatar
        wolak
        2
        Po prostu Lukas czuł klimat filmu bo go wymyślił, a Disney nie i tyle
        • avatar
          baertus11
          1
          Jak sobie tak popatrzymy w to "zapatrzenie" na kobiety w filmach to wychodza ciekawe sprawy: nie ma już sensownych bohaterek typu Ripley, typy Sara Connor czy nawet Samantha/Charly (długi pocąłunek na dobranoc) czy też Czarna Wdowa, które były bohaterkami ze względu na swoją determinację, chęć obrony dziecka czy też wyszkolenie. Filmami typu Mulan (ten aktorski z 2020), Nowy SW z Rey czy też Kapitan Marvel ktoś robi niedźwiedzią przysługę kobietom - bohaterkom coraz bardziej udowadniajac, że aby dorównać lub przewyższyć znienawidzonych poprawnością polityczną mężczyzn nie mogą liczyć na wyszkolenie ale musza być "obdarzone" supermocami... taka modyfikacja nie wyszkolenie lecz moc szczera zrobią z ciebie superbohatera.... to robi się coraz bardziej nachalne i co tu nie mówić - szkodliwe dla kobiet. W pewnym momencie człowiek zaczyna sie zastanawiać - kim byłaby dana bohaterka bez supermocy? Jak by sobie poradziła? W 3 Iron Manie pokazano Starka w pewnych chwilach bez całego zaplecza super techonlogii... poradził sobie dzięki pomysłowości, wiedzy i .... odrobiny macgayveryzmu.... a teraz wyobraźmy sobie w takiej sytuacji Mulan, Rey czy też Cpt Marvel......
          • avatar
            musslik
            0
            aj już bez przesady te najnowsze epizody zostały nakręcone z myślą o młodszej widowni i to sporo młodszej niż poprzednie a nie dla osób w sile wieku, oglądałem z dzieciakami były zadowolone choć mnie skręcało w środku od tych głupot ^^
            • avatar
              Szwejk
              -1
              Marvel buduje swoją markę od 22 lat. Pierwszy X-Men to 2000 rok. Disney kupiło prawa do Star Wars 10 lat temu. I wyjechało od razu z "postępowymi" pomysłami które powoli rozkładają uniwersum. Marvel z każdym rokiem jest coraz bardziej zaawansowany jeśli chodzi o CGI a Star Wars i te wszystkie Mandaloriany wyglądają jak niedojebane seriale z lat dziewięćdziesiątych gdzie facet w plastiku i styropianie udaje że ma jakiś super stop metalu. Dla mnie biedanetflix i poziom tutoriali z Adobe After Effects. Oryginalne Star Warsy to był cud techniki. Niestety obecnie tego nie widać, wygląda na krok do tyłu i jeśli do tego dołoży się niespójną i niezbyt przekonywującą historię to takie są efekty. Star Wars to był jasny podział na dobrych i złych. Zło uosobiane przez Vadera i dobro przez Luka. Teraz wszystko się rozmazało w szarą bryję. Ostatniej trylogii nie obejrzałem bo zwyczajnie nie dałem rady. Seriale to samo, bez składu i ładu a każdy epizod to jak bieda quest w grze RPG. Pomóż wieśniakom, zabij stwora, dostarcz przesyłkę z punktu A do B. Kto to kufa wymylił?
              • avatar
                slawekp0
                -2
                Kultowy jest Vader, Luke, Leia, Han, C-3PO itd., każdy z nich będzie mieć swój serial (i nieważne kto będzie grać). Ludzie zapomną co to Marvel (aktorzy przecież nie żyją wiecznie a nowi w tym przypadku nie gwarantują nic) a Star Wars (filmy, seriale) będą nadal kręcone (bo Lucas pokazał że zupełnie nieznani aktorzy gwarantują sukces), to obiecała Kennedy kiedyś Lucasowi. Wymyślono nowy sposób realizacji filmów/seriali + muzyka nadal odgrywa rolę.
                Kennedy patrzy teraz tylko na pieniądze (zresztą zawsze ją obchodził tylko budżet który ma być najniższy), kobiety są tańsze, nieznane kobiety jeszcze tańsze, nieznane kobiety spoza USA jeszcze tańsze itd. Niestety tak to ostatnio wygląda. Na szczęście Jon Favreau ma coś jeszcze do powiedzenia + odważna muzyka (pewnie dlatego że również tania :( ).
                • avatar
                  marianb
                  0
                  Seria Marvela to jest nieśmieszny żart dla każdej inteligentnej istoty!
                  • avatar
                    adamlabedz
                    0
                    Właśnie skończyłem ObiWana i Boba Fetta... coż, nigdy nie należałem do zagorzałych fanów SW ale filmy, nawet te ostatnie miały coś w sobie, miały chociaż tę odrobinę magii z pierwszych części a OW i BF moim zdaniem więcej mają z Power Rangers... Najjaśniejszym punktem BF był odcinek z Mando, bo zresztą oba sezony Mando nie tylko dało się obejrzeć ale miały w sobie jakiś powiew świeżości i przede wszystkim były spójne logicznie w porównaniu do OW i BF. W tych dwóch ostatnich spójności można się doszukiwać jak wody na Tatooine. A scena pierwszego spotkania OW i LV, gdy OB ucieka Vaderowi bo ten nie potrafi sobie poradzić z kawałkiem płonącej podłogi.... a już 2 odcinki później umie poruszyć całą otaczającą go geografię woła aż o pomstę :D
                    Odnoszę wrażenie że scenariusz był konsultowany z wybranymi w loterii płatków śniadaniowych przedszkolakami.