Yesterday Origins – diabeł tkwi w korzeniach
Gry

Yesterday Origins – diabeł tkwi w korzeniach

przeczytasz w 5 min.

Yesterday Origins odkopuje dawne dzieje pełne czarnej magii, zagadek i tajemnic, a jednocześnie w iście szatańskim stylu wraca do korzeni gier przygodowych.

Ocena benchmark.pl
  • 4,7/5
Plusy

- wciągająca opowieść,; - niesamowity nastrój,; - przeplatanie współczesnych sekwencji historycznymi retrospekcjami,; - stylowe, ręcznie rysowane lokacje,; - pomysłowe zagadki,; - stosunkowo wysoki poziom trudności...

Minusy

...który może niekiedy frustrować i zniechęcać do dalszej rozgrywki,; - logika momentami zawodzi,; - niektóre rozwiązania są nazbyt staroświeckie,; - inteligencja głównego bohatera czasem nie nadąża za rozumowaniem gracza,; - to mimo wszystko eksploatacja starej jak świat konwencji.

Yesterday Origins nie boi się zerkać w przeszłość

Prawdziwych przygodówek już nie ma! W każdym razie takie głosy daje się słyszeć pośród graczy. I trudno zaprzeczyć temu, że złota epoka „point and click” już dawno za nami, a współczesne tytuły na Playstation 4, Xbox One czy pecety sięgają raczej po inne rozwiązania. 

Yesterday Origins - gra przygodowa

Na przykład taki Sherlock Holmes: The Devil's Daughter żeni starą formułę z nowoczesnymi sztuczkami zaczerpniętymi z gier akcji. Z kolei okrzyknięty rewelacją Life is Strange czy nie mniej świetne Until Dawn nawet nie zmuszają gracza do wysilania szarych komórek, a zamiast tego czynią go uczestnikiem interaktywnego filmu. 

Trzeba jednak pamiętać, że wszystkie te produkcje wyrastają z odwiecznego przygodówkowego drzewa. Choć na pierwszy rzut oka trudno odgadnąć, że łączą je te same korzenie.

Yesterday Origins - kwestia ubóstwa

A właśnie do mitycznych początków tego gatunku prowadzi nas Yesterday Origins, któremu bliżej do leciwego Broken Sword, niż do któregokolwiek z powyższych tytułów. Twórcy z Pendulo Studios nonszalancko, acz z talentem sięgają po konwencję retro, żeby opowiedzieć nam niezwykłą historię człowieka, którego okrzyknięto synem diabła. 

Antychryst i świnia

Cała ta zakręcona opowieść zaczyna się w Hiszpanii sterroryzowanej przez świętą inkwizycję. Pierworodny lokalnego diuka zostaje aresztowany pod zarzutem bycia synem samego antychrysta. 

I to właśnie w tę postać wcielamy się w Yesterday Origins, a naszym pierwszym zadaniem jest ucieczka z cuchnących krwią lochów. 

Yesterday Origins - uciec z lochów

Całość zaczyna się z przytupem! To trzeba oddać twórcom z Pendulo Studios. Główny bohater jest przykuty do ściany celi, którą dzieli z opętaną przez demony świnią, a jego jedyną szansą na przeżycie jest ucieczka połączona z upozorowaniem własnej śmierci.

Można by pomyśleć, że później suspens stopniowo słabnie, bo w końcu takie są prawa opowieści, które startują od górnego „c”. Ale nic bardziej mylnego. 

Yesterday Origins - na skraju śmierci

Yesterday Origins nieprzerwanie trzyma poziom i wciąga nas coraz głębiej w odmęty fantastycznej (w obu znaczeniach tego słowa) intrygi przy pomocy naprawdę pomysłowych łamigłówek.

Nie raz chciałem przerwać rozgrywkę, żeby dać odsapnąć spracowanym neuronom, ale wtedy jakaś niewidzialna ręka (chyba samego diabła!) zaciągała mnie z powrotem przed ekran, żebym dokończył kolejny z etapów.

Yesterday Origins - nietuzinkowe postacie

Z Johnem przez wieki

Co łączy inkwizycyjne tortury, spacer po współczesnym Central Parku, życie codzienne XVI-wiecznych mnichów i marketingowe triki w handlu antykami? Odpowiedź jest prosta: Yesterday Origins.

Odkrywając przed nami opowieść o złowieszczym Zakonie Cielesności i jego związkach z głównym bohaterem, Johnem Yesterday, twórcy z Pendulo Studios przenoszą nas zarówno do odległej przeszłości, jak i do największych metropolii współczesnego świata.

Yesterday Origins - rezydencja

Skacząc między Nowym Jorkiem, Paryżem, szkockim klasztorem i innymi lokacjami, czujemy się, jak w powieści Dana Browna scalonej z „Imieniem róży” Umberto Eco. A wszystko to zostało ozdobione stylową grafiką 2D, w którą ze smakiem wkomponowano trójwymiarowe modele.

Ponadto w Yesterday Origins nie brakuje też czarnego humoru, który świetnie wpisuje się w fabułę orbitującą wokół katolickich kapłanów potajemnie czczących Lucyfera i faceta, który zyskując nieśmiertelność, jednocześnie pozbył się wspomnień.

Powiem wprost, że w epoce gier, które umniejszają rolę scenariusza na rzecz rozbudowanej mechaniki rozgrywki, Yesterday Origins stanowi chlubny wyjątek. Fabuła, nastrój i ręcznie rysowane lokacje to największe atuty tego tytułu. Choć nie jedyne. 

Yesterday Origins - mnich

Błogosławieni główkujący

Obmyśliłem cały plan... Calutki! Ale wciąż brakowało jednego elementu, żeby bezpiecznie ewakuować z podziemi kościoła niewinnego chłopca porwanego przez Zakon Cielesności.

Zagryzałem wargi i rwałem włosy z głowy, próbując odnaleźć tę brakującą część układanki. Czas mijał nieubłaganie, a rozwiązania jak nie było, tak nie było!

Yesterday Origins - tortury

Oczywiście, koniec końców rozwikłałem tę zagadkę, ale kosztowało mnie to sporo frustracji i nie mniej wysiłku. I bynajmniej nie był to odosobniony incydent, bo łamigłówki w Yesterday Origins w ogóle prezentują sobą dosyć wysoki poziom trudności. Nie absurdalnie wysoki, ale jednak.

Yesterday Origins - średniowieczny sposób na zatamowanie krwi

Przede wszystkim wymaga się od nas bardzo skrupulatnego przeszukiwania lokacji, ale nawet kiedy już zgromadzimy wszystkie potrzebne przedmioty, wciąż jeszcze pozostaje problem, jak ich użyć. 

Albowiem w Yesterday Origins trudno dobrnąć do finału korzystając ze znanej weteranom przygodówek techniki „połącz-wszystko-ze-wszystkim-i-kliknij-czym-popadnie-na-każdym-widocznym-kawałku-planszy”.

Jak zabezpieczono się przed tą mało wyrafinowaną, ale skuteczną od dekad sztuczką? Otóż, nie wystarczy, że wybierzemy odpowiedni przedmiot i użyjemy go tam, gdzie trzeba. Musimy jeszcze naszą decyzję uzasadnić.

Yesterday Origins - w zakonie

Nie bójcie się, nie chodzi o żadne eseje czy inne listy do zarządu Pendulo Studios. Po prostu w Yesterday Origins poza paskiem ekwipunku posiadamy też zestaw informacji, które kompletujemy podczas obserwacji czy rozmów z innymi bohaterami. To właśnie one stanowią wspomniane uzasadnienia naszych działań.

Jasna sprawa, nie jest to pomysł wyjątkowo awangardowy i różne jego odmiany widywaliśmy już wcześniej, ale tak się składa, że w Yesterday Origins został on wykorzystany wyjątkowo zręcznie. Stąd warto o nim wspomnieć.

Wprawdzie metoda „klikania-wszystkim-na-wszystkim” też okazjonalnie przynosi tu pożądany efekt, ale prawdę powiedziawszy, nawet nie odczuwałem szczególnej pokusy, żeby z niej korzystać. Głównie dlatego, że zagadki układają się w dosyć zrozumiały ciąg przyczynowo-skutkowy, a naciągana logika (przypomina się stare jak świat Prisoner of Ice) pojawia się tutaj bardzo okazjonalnie.

Yesterday Origins - sterowanie modelem

Niestety, system rozwiązywania zagadek z Yesterday Origins, który nie pyta tylko „co” i „jak”, ale też „dlaczego”, posiada jedną ogromną wadę. Nie wystarczy, że gracz wpadnie na rozwiązanie. Główny bohater też musi do niego dojść swoją własną dedukcyjną ścieżką. A pechowo John Yesterday do najbystrzejszych nie należy. Czasami trzeba godzinami szukać tej jednej jedynej wskazówki, która otworzy w jego mózgu klapkę pozwalającą na ukończenie etapu.

To właśnie dlatego nieszczęsny chłopiec porwany przez demonicznych okultystów musiał niepotrzebnie długo ślęczeć w lochu sam na sam z własną niepewnością. Tak naprawdę nie czekał on na mnie, ale na Johna Yesterday, któremu trochę czasu zajęło ułożenie w całość planu ucieczki.

Yesterday Origins - kat

Imię na rurze

Utrzymane w klasycznej konwencji przygodówek zagadki z Yesterday Origins z jednej strony są zaprojektowane w sposób stosunkowo przejrzysty (powtórzę – nie znaczy to, że są proste), a z drugiej cechują się sporą pomysłowością. 

Niestety, czasami twórcy wymagają od gracza nieco zbyt dużego zaangażowania w rozgrywkę. W każdym razie takie wrażenie odniosłem i dla jasności poprę je wyjątkowo wyrazistym przykładem.

Yesterday Origins - widok z okna

Podczas pobytu Johna Yesterday w Nowym Jorku w ręce naszego bohatera trafia krypteks (Dan Brown uśmiecha się pod nosem), czyli cylindryczna szkatułka o zamku szyfrowym rzekomo wymyślona przez Leonarda da Vinci. Żeby wydobyć z jego wnętrza przedmiot trzeba wprowadzić odpowiednią kombinację liter.

Wsłuchując się we wskazówki podawane przez Yesterdaya zorientowałem się, że w grę wchodzi imię którejś z postaci (wybaczcie ten niewinny spoiler, ale nie sposób uniknąć chociaż jednego z nich, kiedy się pisze o Yesterday Origins). 

Yesterday Origins - dedukcja bohatera

W pierwszej kolejności przyszedł mi do głowy niejaki pan X (tak go nazwę, żeby już więcej nie zdradzać z rozwiązania tej zagadki).  Jednak zaraz o nim zapomniałem, bo jego imię ostatni raz pojawiło się w jednym z poprzednich etapów, a przecież współczesne gry rozleniwiły nas do reszty i nikt już nie robi notatek podczas rozgrywki. 

Dlatego też wpisywałem ksywy i nazwiska wszystkich innych bohaterów, będąc przekonanym, że pan X nie wchodzi w grę, skoro twórcy nawet półgębkiem nie przypominają jego imienia.

Po kilkunastu albo i kilkudziesięciu nieudanych próbach postanowiłem wreszcie zapytać wujka Google, jak brzmi imię pana X. Jak łatwo się domyślić, to właśnie ono było kluczem do krypteksu. I w tym momencie pojawiła się we mnie wątpliwość, czy twórcy Yesterday Origins nie posuwają się zbyt daleko w swoim powrocie do korzeni?

Yesterday Origins - dziwna rozmowa

Cóż, na to pytanie każdy musi sam sobie odpowiedzieć. W końcu niektórzy lubią wyzwania, za którymi stoi trącający myszką projekt rozgrywki. Najlepiej świadczy o tym popularność gier autorstwa From Software. 

Bo przecież to studio na potęgę wskrzesza niedzisiejsze rozwiązania w celu podniesienia poziomu trudności swoich produkcji. 

Yesterday Origins - poszukiwania sekretnych drzwi

Tam, gdzie diabeł mówi: Good job!

Na mojej półce pełnej nowoczesnych, obfitujących w wymyślne atrakcje przygodówek z chęcią zrobię miejsce dla produkcji Pendulo Studios. Wprawdzie poeta pisze, że trzeba z młodymi naprzód iść, ale ja przy tej okazji zanucę amerykański szlagier o sentymentalnej podróży. 

Bo tym właśnie jest Yesterday Origins. To klasyka przez duże „K”. I chociaż czasami frustrowały mnie staroświeckie rozwiązania czy typowo „przygodówkowa” logika zagadek, to i tak jedyne przekleństwo, jakie przechodziło mi przez usta w tych chwilach, brzmiało: Do diabła, dawno nie grałem w taką grę!

Yesterday Origins - świetne, klimatyczne lokacje

Ocena końcowa:

  • wciągająca opowieść
  • niesamowity nastrój
  • przeplatanie współczesnych sekwencji historycznymi retrospekcjami
  • stylowe, ręcznie rysowane lokacje
  • pomysłowe zagadki
  • stosunkowo wysoki poziom trudności...
     
  • ...który może niekiedy frustrować i zniechęcać do dalszej rozgrywki
  • logika momentami zawodzi
  • niektóre rozwiązania są nazbyt staroświeckie
  • inteligencja głównego bohatera czasami nie nadąża za rozumowaniem gracza
  • to mimo wszystko eksploatacja starej jak świat konwencji
     
  • Grafika:
     dobry
  • Dźwięk:
     bardzo dobry
  • Grywalność:
     dobry plus

94%

Dobry Produkt

Komentarze

5
Zaloguj się, aby skomentować
avatar
Komentowanie dostępne jest tylko dla zarejestrowanych użytkowników serwisu.
  • avatar
    malyperelka
    0
    Proponuję autorowi Jakubowi zagrać w Syberię Benoita Sokala i nie pisanie bzdur na temat przygodówek.
    • avatar
      malyperelka
      0
      W główne mierze chodzi o zwrot "Prawdziwych przygodówek już nie ma! W każdym razie takie głosy daje się słyszeć pośród graczy. I trudno zaprzeczyć temu, że złota epoka „point and click” już dawno za nami...."
      A daleko nie trzeba szukać bo przeglądarka prawdę Ci powie np. Silence: The Whispered World 2 i wiele innych.
      Wieszczenie o końcu przygodówek i odświeżonej rewelacji pod tytułem Yesterday Origins jest moim zdaniem na wyrost.