Sand Land – recenzja. Duch Dragon Balla wiecznie żywy
Gry

Sand Land – recenzja. Duch Dragon Balla wiecznie żywy

przeczytasz w 3 min.

Sand Land to dość leciwa, zapomniana manga autorstwa Akiry Toriyamy, twórcy serii Dragon Ball. Po latach tytuł ten został ożywiony. Otrzymaliśmy film, serial anime oraz grę opartą na prostej historii o demonach. I był to dobry wybór.

Akira Toriyama to jeden z tych autorów, który mocno wpłynął na popkulturę. Dragon Ball to jedna z najpopularniejszych marek ze świata mangi i anime, która zresztą jest „żywa” po dziś dzień – nie tylko w postaci komiksów i seriali, ale także gier. Niebawem powinniśmy doczekać się przecież daty premiery Dragon Ball: Sparking Zero, czyli kontynuacji kultowej serii Budokai Tenkaichi. Dziś jednak nie o Dragon Ballu, ale o innym tworze Akiry Toriyamy, czyli Sand Land.

Sand Land to krótka manga wydana na początku XXI w. W 2024 r. doczekała się jednak nowego życia. Powstał film i serial anime, a Bandai Namco wydało też grę opartą o tę historię. Wcielamy się w niej w Belzebuba, księcia demonów, który z chęci przeżycia przygody postanawia pomóc pewnemu człowiekowi w odkryciu źródła wody, bez której trudno żyć w Piaskowej Krainie.

Oprawa graficzna i dźwiękowa w Sand Land nie jest „powalająca”. Jednak styl, z którego znany jest Toriyama, nie wymaga wodotrysków, dzięki czemu prostota modeli i animacji wcale nie przeszkadzają. Całość świetnie współgra i pozostawia po sobie dobre wrażenie. To jedna z zalet gier opartych na mangach czy anime – twórcy nie muszą poświęcać specjalnie dużo uwagi grafice, bo ta musi być lekko uproszczona.

Sand LandSand LandSand Land

Sand LandSand Land

Trudno nie jest, ale może się podobać

Sand Land to prosta gra. Jako Belzebub wraz z towarzyszami przemierzamy różne krainy, gdzie dość często napotkamy wrogów – mogą być to zwierzęta czy też uzbrojeni bandyci i żołnierze. System walki nie jest specjalnie rozbudowany, dzięki czemu łatwo odnaleźć się w grze nawet niezbyt zaawansowanemu  graczowi. Twórcy zadbali jednak o to, żebyśmy się nie nudzili.

„Dragonballowy” styl i czołgi – czego chcieć więcej

Bo w Sand Land, poza klasyczną młócką wrogów, mamy też do dyspozycji specjalne pojazdy, w tym czołgi. Podróżowanie przez pustynię w czołgu staje się w zasadzie naszym podstawowym sposobem na walkę z wrogami i choć nie jest to system specjalnie złożony, jest świetny. Może jestem nieobiektywny, ale zawsze lubiłem w grach zadania, kiedy to poruszamy się w ciężkim pojeździe, pełnym uzbrojenia, a tu mamy tego aż nadto.

Gra trochę „prowadzi za rączkę”. Prosty system walki wiele wybacza, wrogowie co do zasady nie są wybitnie inteligentni, a jeśli nie rzucimy się na kogoś zbyt mocnego, trudno jest zginąć. W Trakcie eksploracji świata dostajemy jasne wskazówki, co powinniśmy robić, a na mapie widzimy, gdzie mamy się udać. Jeśli nie chcemy, nie musimy w ogóle zbaczać z obranej ścieżki, lecz to może się opłacić. W grotach i obozach bandytów natkniemy się na wartościowe przedmioty, które pozwolą nam m.in. ulepszyć nasze pojazdy. Warto też angażować się w opcjonalne potyczki i przechodzić misje poboczne, by zdobyć więcej punktów doświadczenia. Pozwalają one na odblokowywanie nowych zdolności Belzebuba i jego towarzyszów.

Sand LandSand Land

Sand LandSand Land

Sand Land – sposób na relaks

Choć Sand Land przypadł mi do gustu, nie jest to tytuł, w który gracz może wsiąknąć bez granic – to nie Kingdom Come: Deliverance, gdzie wielki, żywy świat wymaga pełnego zaangażowania. Do sesji w Sand Land wracałem co jakiś czas i dobrze się przy tym bawiłem. W pustynnym świecie nie brakuje pobocznych aktywności. Spotkamy kupców do uratowania, wykonamy trochę prostych „fedexów”, zadbamy o rozwój pewnej osady, czy też urządzimy polowanie na poszukiwanych bandytów.

Linia fabularna jest na tyle prosta, że nie ma co się obawiać, że po kilku dniach przerwy zapomnimy, co mieliśmy robić, kto jest kim i jaką pełni rolę w świecie. Dość jasno zmierzamy w wyznaczonym kierunku, pomagając kolejnym napotkanym bohaterom.

Sand LandSand Land

Sand LandSand LandSand Land

Sand Land – opinia o grze

Myślę, że jako fan, fanatyk Dragon Balla, mogę być nieco nieobiektywny w odbiorze wykreowanego przez Toriyamę świata. Choć nie czytałem, ani nie oglądałem Sand Land, uważam, że twórcom bardzo dobrze udało się przenieść specyfikę mang jako takich do świata gry. Atmosfera, którą tworzą bohaterowie i sam wygląd świata sprawiają, że człowiek może się zrelaksować.

Co więcej, proste, banalne misje kurierskie, przygotowane są w taki sposób, że można by uwierzyć, że faktycznie scenarzyści zawarli je w anime. W Sand Land nie brakuje charakterystycznego, czasem nieco drętwego humoru, który jest jednak typowy dla shounenów.

Tytuł zebrał bardzo dużo pozytywnych recenzji (w chwili pisania recenzji na Steam cieszy się 91 proc. pozytywnych opinii) i mam wrażenie, że nie jest to zasługa samego faktu, że autorem pierwowzoru jest zmarły w tym roku Akira Toriyama. Choć mamy do czynienia z japońską grą, opartą na mandze, została ona zrobiona w taki sposób, że nie powinna zmęczyć nawet tych graczy, którzy niespecjalnie lubią produkcje z kraju Kwitnącej Wiśni. Tym razem Bandai Namco wykonało kawał dobrej roboty i mam nadzieję, że kiedyś doczekamy się podobnej jakości produkcji osadzonej w świecie Dragon Balla. Tymczasem pozostaje mi dobrze bawić się przy dokładnym przeczesywaniu pustyń Sand Landu.

Plusy:

  • Dobry, mangowy klimat
  • Charakterystyczna grafika
  • Bitwy z użyciem czołgów
  • Świat pełen aktywności

Minusy:

  • Aktywności są przeważnie niezbyt rozbudowane
  • Dialogi potrafią się zapętlać w nieskończoność
  • Niski poziom trudności

  • Grafika:
    • 4.0 / Dobry
  • Dźwięk:
    • 4.0 / Dobry
  • Grywalność:
    • 3.5 / Dobry

Sand Land - ocena końcowa

80% 4/5

Grę Sand Land w wersji PC na potrzeby nienijszej recenzji otrzymaliśmy bezpłatnie od jej wydawcy - firmy Cenega

Komentarze

2
Zaloguj się, aby skomentować
avatar
Komentowanie dostępne jest tylko dla zarejestrowanych użytkowników serwisu.
  • avatar
    AdamTwardy23
    1
    yupi!
    • avatar
      wid3l3c
      -1
      Stosowanie tutaj hasła Dragonball, tylko i wyłącznie z uwagi na wspólny mianownik w postaci A.Toriyama to... delikatnie mówiąc... no ja czuę niesmak. Bo co, bo Dabura na screenach czy gdzieś tam wpleciony? Nie.