Destiny: The Dark Below – coraz mniej jasna przyszłość Przeznaczenia
Gry na konsole

Destiny: The Dark Below – coraz mniej jasna przyszłość Przeznaczenia

przeczytasz w 5 min.

Pierwszy dodatek do Destiny wśród swoich odbiorców wywołuje bardzo skrajne uczucia. Bungie cały czas stara się jednak przekonać nas, że będzie lepiej.

Pierwotnie, w naszej recenzji nie szczędziliśmy Destiny pełnych zachwytu westchnień i słów pochwały. Chociaż ta multiplatformowa produkcja studia Bungie w żadnym calu nie była i w dalszym ciągu nie jest grą idealną, ja i wielu mi podobnych daliśmy złapać się w jej szpony. Przyklejeni do ekranu, przez setki godzin strzelaliśmy, wymienialiśmy magazynki i po cichu czekaliśmy na zacny „drop”. I nawet gdy z tym ostatnim bywało już różnie, a powtarzalność produkcji powoli zaczęła doskwierać pojedynczym osobnikom, nadzieja w postaci zapowiedzianych z dniem premiery dodatków rozpalała wyobraźnię i nakazywała wierzyć w lepsze jutro. Dać grze tak potrzebny kredyt zaufania i najzwyczajniej w świecie strzelać dalej. Niestety pierwszy przedstawiciel rodziny „DLC’eków” dla Destiny z pobranej zaliczki rozlicza się w przedziwny sposób, niepotrzebnie komplikując całą zabawę i wymuszając na graczach jego zakup. Przynajmniej takie było pierwsze wrażenie, zaraz po premierze Dark Below. Później, gdy opadły już emocje, a zamieszanie związane z wprowadzonymi nowościami nieco ucichło, okazało się, że spora część narzekań była mocno przesadzona. Dlatego właśnie postanowiliśmy wstrzymać się z publikacją tego tekstu do czasu, gdy pełna zawartość dodatku zostanie już udostępniona. Oczywiście mamy tu na myśli chyba najważniejszy element Dark Below – rajd Crota’s End w wersji Hard. Poniżej możecie przeczytać dwa oddzielne spojrzenia na grę – jedno powstałe miesiąc, a drugie – dwa miesiące po premierze dodatku. Sami zobaczcie, co tak naprawdę przez ten czas się zmieniło w podejściu do gry.

Destiny: The Dark Below - namierzanie

Fabuła – pomijalna, sztampowa, nieistotna

Robert MatuszakDark Below miesiąc po premierze - okiem Roberta:
Robert Matuszak

Sześciu Strażników odważyło się zejść w głąb mroku i stawić czoła Crocie – w skrócie, wielgachnemu zakapiorowi z mieczem, którego The Hive traktuje jak boga. Po latach, z czeluści wyczołgał się tylko jeden z nich. Eris Morn, bo tak zwie się ten uroczy „enpec” (a w zasadzie „enpeca”), wraz z The Dark Below ląduje na terenie Wieży w ostatnim mieście na Ziemi. No i chce, byśmy dokończyli wcześniej spartoloną robotę. Tak w wielkim skrócie przedstawia się historia, którą nie bez kłopotów próbuje nam sprzedać ów dodatek. Bo chociaż mająca za sobą traumatyczne doświadczenia Eris to zdecydowanie lepszy narrator niż na dłuższą metę usypiający swym głosem „Dinklebot”, rozmowy z nią odbywamy tu z poziomu dobrze znanego wszystkim… sklepu. Nie inaczej – dokładnie tam, gdzie pobieramy od Eris wyzwania poboczne (sprowadzające się zazwyczaj do monotonnego „zabij tyle i tyle pomiotów ciemności w konkretny sposób”) i nabywamy nowe płaszczyki, opaski czy składniki potrzebne do rozwoju broni czy pancerza, dowiadujemy się też cóż to mamy uczynić dalej. Niestety, odbywa się to również po staremu – pobierając „kafelek” zadania opatrzonego suchym podpisem z dograną do niego krótką wypowiedzią Eris. Nie żebym płakał za obecnymi w podstawce przerywnikami filmowymi, ale jakiejś spójności w formie przedstawiania historii chyba oczekiwać mogę, prawda?

Destiny: The Dark Below - menu

Maciej PiotrowskiDark Below dwa miesiące po premierze - okiem zgRED Barona:
Maciej Piotrowski

Przyznam szczerze, że po ukończeniu wątku fabularnego w podstawce straciłem nadzieje, że Bungie w niedalekiej przyszłości zdoła, choć w części wyjaśnić wszystkie nagromadzone niedopowiedzenia. Po prostu widać, że snucie opowieści nie było tu priorytetem. Tym mniej byłem ciekawy jaka historia kryć się będzie za przybyłą do Tower Eris. Wiadomo – chodziło o ubicie Croty i w zasadzie na tym można byłoby skończyć. Bungie koniecznie chciało jednak dodać tam jakąś drobną fabułkę, dla tych kilku dodatkowych misji wprowadzających do ostatecznego rajdu. I muszę przyznać, że niektóre z nich okazały się ciekawsze niż te znajdujące się w podstawce. Co prawda można je liczyć na palcach jednej ręki, ale są one ze sobą znacznie lepiej zespolone prowadząc nas do z góry określonego celu – spotkania z Crotą. A że nie ma przerywników – cóż, jeśli miałby być tak marne jak w podstawce to już lepszy jest ich całkowity brak. Ważniejsze jest i tak samo strzelanie.

Destiny: The Dark Below - walka

Garść „nowości” i szczypta nowinek

Robert MatuszakDark Below miesiąc po premierze - okiem Roberta:
Robert Matuszak

Piach w oczy również temu, kto po dodatku spodziewał się – bagatela! – nowych lokacji. Tych jest tutaj jak na lekarstwo, a dostęp do nich uzyskujemy z poziomu zarówno znanej już Starej Rosji na Ziemi jak i naszego Księżyca. Gdzieś tam po prostu otworzą się nowe drzwi, skręcimy w innym kierunku i voilà. Jeszcze śmieszniej robi się zaś w kontakcie z nowymi Strike’ami, w czasie których galopujemy po dokładnie tych samych miejscówkach co dawniej, tyle że… w drugą stronę. Na całe szczęście, gdy faktycznie lądujemy już w nieznanej wcześniej lokacji to daje ona radę, prezentując całkiem niezły poziom wykonania. W krypcie „Rasputina” (ostatniego z zaawansowanych A.I. broniących naszej planety) przed niebezpieczeństwem ostrzegani jesteśmy za sprawą snującej się z głośników muzyki klasycznej. Klimatem ocieka też dynamiczne starcie z poplecznikami Croty, kiedy to my staramy się roztrzaskać zaklętą w gigantycznym krysztale duszę zakapiora. No i jest jeszcze rajd – rozpoczęty przepotężnym skokiem w ciemność przedsionka piekieł i próbą pokonania przytłaczającego mroku rozświetlanego jedynie blaskiem kilku dogasających latarni. Zarówno dostanie się do samego Croty jak i jego ubicie wymaga jak zwykle przepotężnej koordynacji i współpracy wewnątrz zespołu, ale to właśnie klimat i charakter tego zadania sprawił, że nowy rajd spodobał mi się o wiele bardziej, niż wcześniejszy Vault of Glass.

Destiny: The Dark Below  - intro

Poza misjami, których głównym zadaniem jest tak naprawdę zapoznanie gracza z nowym debuffem – Weight of Darkness, oraz wrzeszczącą czarownicą Omnigulą, Dark Below to także zestaw nowych map do trybu PvP i całkiem spory pakiet dodatkowych giwer. Te pierwsze wydają się całkiem nieźle pomyślane, choć ja nadal o wiele lepiej bawię się strzelając do innych graczy na starych miejscówkach. Czy to kwestia przyzwyczajenia? Ciężko jest powiedzieć – przez cały czas nie mogłem jednak pozbyć się wrażenia, że nowy pakiet (Cauldron, Pantheon, Skyshock) to nieco gorsi pod względem konstrukcji bracia oryginałów.

Destiny: The Dark Below - bieganie po planszy

Tego samego nie można już jednak powiedzieć o świeżych porcjach żelastwa, dzięki któremu to kontynuujemy nasz radosny grind. Pomijając zmianę nazw, statystyk i tekstur na broni palnej dostępnej cały czas u sprzedawców, gnaty (i pancerze!) The Dark Below cieszą oko i, w większości przypadków, radują skutecznością. Co prawda potrafiący razić dwoma „żywiołami” Murmur czy strzelba klimatycznie nazwana Czterema Jeźdźcami (wiadomo czego) to przykłady tych bardziej „wyglądających”, aniżeli faktycznie działających, jednak do takiego Dragons Breath czy Light of the Abyss przyczepić się już nie sposób. Najbardziej cieszyły mnie jednak nowe elementy pancerza – za sprawą dodatku zarówno wasz Tytan, Warlock czy Hunter dozbroi się z wykorzystaniem przekozacko prezentujących się fatałaszków, niejednokrotnie wyglądających jak pancerz zdarty prosto z najgroźniejszych przedstawicieli frakcji Roju.

Destiny: The Dark Below - cele misji

Maciej PiotrowskiDark Below dwa miesiące po premierze - okiem zgRED Barona:
Maciej Piotrowski

O tym, że poszczególne lokacje z obu mających nadejść dodatków znajdują się już dawno w grze trąbiło się od jakiegoś już czasu. Bungie zapomniało chyba, że gracze to cwane bestie i będą szukać, szperać i rozkładać grę na czynniki pierwsze próbując odkryć jej tajemnice bądź znaleźć coś co mogłoby im pomóc w mozolnym grindzie. Między innymi dlatego głośno było o tak zwanych loot cave’ach potrafiących generować tak potrzebne engramy w ilościach hurtowych. Nie da się jednak zaprzeczyć, że wykorzystanie dokładnie tych samych miejscówek, po których wcześniej poruszaliśmy się przy okazji innych misji jest mocno irytujące. Trudno nawet dziwić się głosom oburzenia, gdy czasami wygląda to niemal na kopiuj-wklej. Sytuacje ratuje nieco mocno podniesiony poziom trudności nowych misji, dzięki czemu przestajemy zwracać uwagę na to, że już tu kiedyś byliśmy albo że poruszamy się w odwrotną stronę niż dotychczas. Hordy wybiegających nam pod celownik potworów skutecznie zdają się to maskować. Nieco inaczej wygląda to w przypadku nowych map do PVP – jednym gra się tu całkiem nieźle, inni wolą omijać je szerokim łukiem. Patrząc na ilości wpadających „killi” niektórzy świetnie się na nich bawią.

Destiny: The Dark Below - menu

Spory zawód przyniosły mi za to nowe bronie i elementy pancerza. Poza nielicznymi wyjątkami wśród legendarnego oręża trudno znaleźć coś naprawdę dobrego. Owszem, z nowych pukawek nieźle się strzela, ale do dawnej funkcjonalności dużo im brakuje. W egzotykach jest nieco lepiej, choć i tu znalazły się rzeczy totalnie bezużyteczne takie jak choćby snajperka No Land Beyond uznawana obecnie za najgorszą broń w całej grze. Najciekawszy arsenał zarezerwowany został oczywiście dla nowego rajdu i trzeba przyznać, że każdy taki łup niezmiernie cieszy. Szczególnie na „hardzie”, bo tu właśnie wypadają bronie główne. By je dostać trzeba jednak sporo się napocić. Ta odsłona Crota’s End jest faktycznie dużo bardziej wymagająca, a przynajmniej takie sprawia wrażenie dla większości grających w Destiny. Co ciekawe jednak wśród weteranów gry bardzo często pojawiają się opinie, że poprzedni rajd – Vault of Glass był dużo bardziej wymagający. W nowym większy nacisk położono na ilość potworów niż jakość samych zagadek i interesujących patentów na ich przejście. Może wystarczy powiedzieć, że pomimo wejścia dodatku i nowego rajdu stary nadal cieszy się popularnością. I to nawet jeśli „wypadają” z niego „niezaktualizowane” bronie i pancerze.