Gry

Half-Life 2: Episode Two

przeczytasz w 3 min.

Czasami pojawiają się tytuły, które na pierwszy rzut oka wydają się być jedynie dobrą, "rzemieślniczo" wykonaną pozycją. Niby nie wyróżniają się one niczym szczególnym i nie wnoszą one do gatunku nic

Mam wątpliwości jak zacząć recenzje jednej z najbardziej wyczekiwanych gier 2007 roku, będącej jednocześnie kontynuacją tak niesamowitej i kultowej już gry jaką jest Half- Life 2. Cóż, może zacznę od tego, iż do tej chwili nie udało mi się ukończyć pierwszego dodatku. Dlatego też dobrym pretekstem do gry był wydany przez Electronic Arts całościowy pakiet w postaci tak zwanego Orange Box'a, zawierający w sumie pięć pozycji, w tym właśnie Half-Life'a 2 wraz z epizodami.

Jestem po 19 godzinnym maratonie ze wszystkimi częściami gry. Ukończenie podstawy zajęło mi 11 godzin, pierwszego dodatku 3 godziny, drugiego 5. Targają mną wątpliwości - z jednej strony jestem zachwycony złożonością gry, a z drugiej totalnie nią przytłoczony i to nie tylko w pozytywnym znaczenia tego słowa. Ale może zacznijmy od początku.

Oś zdarzeń

Fabuła gry jest bezpośrednią kontynuacją epizodu 1, tzn. epizod drugi rozpoczyna się dokładnie w tym momencie, w którym skończył się pierwszy. Dla osób które nie pamiętają już zdarzeń z wcześniejszej części przygotowano specjalną retrospekcje w postaci filmiku przypominającego najważniejsze momenty, które miały miejsce w epizodzie pierwszym.

Tym razem naszym głównym zadaniem jest powstrzymanie następstw  wybuchu rdzenia Cytadeli, w którego wyniku powstaje ogromny wir energetyczny. Co gorzej, na skutek działania obcych - wrogiego Kombinatu (dość dziwne tłumaczenie angielskiego słowa Combine), wir ten może przekształcić się w ogromny portal międzywymiarowy, przez który Kombinat mógłby przeprowadzić swoją armie. Jeśli Obcym uda się tego dokonać ludzkość nie  będzie miała już żadnych szans na obronę.

O ile główna oś fabuły wydaje się trochę sztucznie przeciągana (co epizod "walczymy" z następstwami naszych czynów, które zapoczątkowane zostały wcześniej), o tyle wątki poboczne zasługują na pochwałę. Ich rozwijanie i dopieszczenie jest praktycznie tak dobre, jak w naprawdę dobrej powieści science-fiction. Rodzi to jednak niebezpieczeństwo przekształcenia się z czasem wątków pobocznych w wątek główny (co najczęściej skutkuje powstaniem serialu typu "tasiemiec"), o ile cała historia nie znajdzie dość szybko ostatecznego wyjaśnienia. Jako przykład można podać tutaj wątek pojawienia się w epizodzie pierwszym dziwnego stworzenia, które potrafi wpływać na nasze umysły.
W epizodzie drugim stworzenia te zostały już nazwane - Doradcy (Advisors) i mają swój dość konkretny wkład w zdarzenia opowiedziane w tej części gry. Co więcej, po zakończeniu epizodu, można z całą pewnością stwierdzić, że odegrają one kluczową rolę w kolejnej odsłonie serii.

W tym wszystkim trochę niepokojący dla mnie wydaje się fakt, iż to wszystko już gdzieś było, to wszystko już gdzieś widziałem. Doradcy wykazują dla przykładu podobieństwo do wielkiego robala z filmu Żołnierze Kosmosu Paula Verhovena i to zarówno wyglądem jak i zapewne funkcjami, których na tą chwile mogę się jedynie domyślać po tym co zobaczyłem. Nie będę jednak przybliżał szczegółów, gdyż nie chcę za bardzo odsłaniać Wam tajników fabuły i tym samym pozbawiać Was przyjemności z samodzielnego jej odkrywania.
Nie mogę jednak powstrzymać się od wspomnienia jeszcze jednego, niezwykle rzucającego się w oczy podobieństwa, które zauważyłem. Pod sam koniec gry pojawia się bowiem nowy, intrygujący wątek, który doprowadza do dość dziwnej wymiany zdań między profesorem, a Eli'm. Dotyczy on pewnego dawno zaginionego przedmiotu, który może  być potężną bronią w walce z Obcymi, ale z drugiej strony jego pojawienie się może zwiastować kolejną próbę zniszczenia ludzkości. Czy to Wam czegoś nie przypomina?   Jak dla mnie to walka o pierścień z Władcy Pierścieni Tolkiena :-)

Half -Life Epizod 2 wyróżnia się dość sprawnie skomponowanymi misjami krążącymi wokół głównego wątku, a jednocześnie powoli rozwijające wątki poboczne. Niestety zdarzają się także i gorsze momenty - niektóre misje wydają się być bowiem wciśnięte na siłę. Są to przede wszystkim zadania znane już z  poprzedniego epizodu i polegające na obronie danego terenu. O ile jednak w epizodzie pierwszym nie było to tak mocno widoczne, o tyle twórcy, moim zdaniem przesadzili z tym elementem w epizodzie drugim. Widoczne jest to już w chwili, gdy musimy bronić pewnego punktu w kopalni przed nadchodzącymi falami szarańczopodobnych stworów - Antilionów, ale kulminacja tego typu misji następuje na samym końcu gry, podczas obrony bazy przed Striderami i Hunterami. W tych momentach wydaje się jakby twórcom zabrakło pomysłu i chęci na dalsze rozwijanie konkretniejszych zadań. Bo jak inaczej można wytłumaczyć fakt, iż po raz kolejny Gordon Freeman jest jednoosobową armią i to od niego zależą losy świata. Rozumiem, że po części, według tego co opowiada fabuła, jest to prawda, ale można by ze spokojem oddać bardziej złożone misje fabularne w ten sposób, iż nasz bohater znajduje się w centrum wydarzeń, a nie, tak jak w przypadku epizodu 1 i 2, sam jest jego centrum.