Gry

Wrażenia z gry

przeczytasz w 2 min.

Pierwsze kilka minut w grze i od razu mam nieodparte skojarzenie z Dark Souls II. Podobny system walki, ładniejsza oprawa. Jednak w miarę postępu w rozgrywce dostrzegamy wiele subtelnych różnic, które nadają charakteru produkcji panów ze studia CI. Walki są nieco wolniejsze, szczególnie jeśli ktoś zdecyduje się na granie konserwą… tfu wojownikiem, którego ubierze w ciężki oręż. Momentami miałem wrażenie, że żółw porusza się szybciej od mojego bohatera, no ale takie uroki „obciążenia” postaci do granic możliwości. Z drugiej strony nawet walka łotrzykiem wyposażonym w sztylety i lekką zbroję nie jest zbyt dynamiczna. Oczywiście nie jest to żadna wada, ot system walki został zaprojektowany głównie pod kątem taktycznej rozgrywki. Wymaga więc od gracza uwagi i sporej cierpliwości w wyprowadzaniu ataków czy też kontrataków, co początkowo może nieco irytować, szczególnie jeśli wcześniej nie mieliśmy stycznością z podobnymi produkcjami. Dodatkowo w Lords of the Fallen istnieje coś takiego jak idealny moment na wyprowadzenie ataku, dzięki któremu zużyjemy znacznie mniej energii niż ma to miejsce w innej sytuacji.

Wróćmy jeszcze jednak na chwilę do samego bohatera. Każda klasa ma swoje drzewko umiejętności, które możemy wykupić za doświadczenie zdobywane poprzez mordowanie kolejnych wrogów. Żeby nie było zbyt łatwo, wspomniane zdolności wymagają dodatkowo określonej wartości atrybutu wiara. Tą ostatnią również kupujemy za doświadczenie, więc trzeba przynajmniej na początku rozsądnie planować rozwój naszej postaci. Pozostając jeszcze na chwilę przy atrybutach głównych naszego bohatera – mamy tutaj tradycyjny zestaw zawierający: siłę, witalność, zwinność, wiarę itp. Każdy z nich odgrywa oczywiście określoną rolę. Ponownie nic nowego, ale raczej nie ma sensu na nowo wymyślać fundamentów RPG. Znacznie ciekawiej prezentuje się kwestia oręża dostępnego w grze. Po pierwsze jest bardzo zróżnicowany i ma wiele małych smaczków, które sprawiają, że np. korzystanie z dużego dwuręcznego młota daje diametralnie inne uczucie niż machanie kosturem, a po drugie określone bronie mają unikalne kombinacje ataków.

Sprytnie rozwiązano ogólny system ryzyka i nagrody w grze. Śmierć jest tutaj nieodłączną częścią zabawy i sama w sobie nie stanowi większego problemu. Zwyczajnie w miejscu naszego spoczynku dosłownie wyzioniemy ducha, która będzie miał w sobie wszystkie zdobyte punkty doświadczenia od ostatniego użycia obelisku. Wystarczy powrócić na miejsce zgonu i przygarnąć naszą niecielesną istotę. Warto w tym miejscu wspomnieć, że jeśli będziemy zwlekali z odzyskaniem ducha, to po pewnym czasie zacznie z niego „wyciekać” zgromadzone doświadczenie. Innym jakże ciekawym elementem zabawy są potyczki z bossami, które wzorem produkcji MMORPG zostały podzielone na określone fazy. W miarę jak nasz przeciwnik traci punkty życia uaktywnia ciekawe zdolności, które często wymuszają na nasz całkowitą zmianę taktyki walki.

Mam mieszane uczucia względem systemu ponownego przechodzenia gry na wyższym poziomie trudności nazwanego tutaj odpowiednio Newgame+ i Newgame++. Nie jestem przekonany czy inne zakończenie oraz lepsze uzbrojenie są wystarczającą motywacją dla gracza, aby ponownie wybijał te same hordy demonów. Szczególnie, że ukończenie Lords of the Fallen na najwyższym poziomie trudności oznacza jej definitywny koniec. Jeśli najdzie nas ochota, aby zagrać ponownie – musimy stworzyć nową postać. Jak już zacząłem trochę narzekać to wspomnę jeszcze dwóch dolegliwościach produkcji – po pierwsze interfejs użytkownika jest doprawdy toporny i mało praktyczny. Po drugie gra jest nieco zbyt krótka, jeśli rozpatrywać ją w kategorii stricte RPG. Ukończenie jej na podstawowym poziomie trudności zajmuje przeciętnie od 12 do 18 godzin. Dużo i mało, zależy, z której strony spojrzeć. Te dwa problemy nie są jednak na tyle poważne, aby przesłoniły ogólny fakt, że Lords of the Fallen to naprawdę dobra gra.