Bo lepiej być znanym niż być mądrym, czyli witaj w świecie influencerów
Internet

Bo lepiej być znanym niż być mądrym, czyli witaj w świecie influencerów

przeczytasz w 8 min.

Influencer to ktoś, kto ma wpływ na kogoś. Tak, hmm, w skrócie. I teraz pytanie, czy chcemy żyć w świecie, w którym nie tylko firmy nami manipulują, ale również ludzie? I gdzie podziały się autorytety? W którym kierunku zmierzamy, po co żyjemy?

Od samoakceptacji do robienia hajsu

Kim jest influencer? Pewnie, że możemy sięgnąć do definicji, ale po co? Jak tylko opuściłem akademicką społeczność, tak przestałem szukać prawdy objawionej w definicjach, które tłumaczą najczęściej to, co wytłumaczenia nie potrzebuje, a jeśli już trafi się definicyjne podejście do czegoś, co faktycznie dobrze byłoby wytłumaczyć, to najczęściej taka definicja jest wybitnie nieprzystająca do stanu faktycznego. W świecie wszytko płynie, znaczenia są relacyjne, rzeczy, ludzie i zjawiska się dzieją, a nie są. Poza tym czytacie mnie nie od dziś, więc pewnie wiecie, że mam wywalone na deterministyczne konstrukty. Do rzeczy jednak.

Kto to jest influencer?

Influencer to taki typ jest, co może, choć najczęściej nie powinien, wywierać wpływ na innych ludzi. Kiedyś takimi osobami były charyzmatyczne jednostki, ludzie, którzy zapracowali sobie na pewną pozycję w społeczeństwie, wypracowali pewien kapitał, który pozwalał im na stopniowe zwiększanie zasięgu oddziaływania. Mowa o czasach sprzed social media. Dziś wektor jest delikatnie odwrócony i influencer to najczęściej ktoś, kto jest osobą popularną w sieci i popularność tę monetyzuje udzielając rad lub sprzedając reklamy na swoim koncie, na swoim kanale, no w swoich mediach społecznościowych. 

Dziś nie chcemy być kimś dla kogoś, a po prostu chcemy być kimś dla siebie, a kiedy ktoś lubi to, kim jesteśmy, sami szczytujemy na własnej skali samouwielbienia.

To wszystko, tak samo w sobie, też nie jest niczym z gruntu złym. Nawet w czasach, w których nikt nie wyobrażał sobie czegoś takiego jak Facebook, mieliśmy influencerów, którzy byli kompletnymi idiotami, a jednak ludzie za nimi szli. Słuchali ich, robili, co ci wielcy do nich mówili, co kazali im robić. Zbudowanie pozycji trwało jednak dłużej, coś tam należało wiedzieć i mechanika była oddolna - od małych społeczności do obecności w masowych mediach. Facebook i pochodne zmieniły ten schemat, sprawiając, że dziś każdy z miejsca wchodzi do domów wszystkich nas za pośrednictwem środków masowego przekazu. 

Tym samym ludzie mogący oddziaływać na innych ludzi nie przechodzą dziś żadnej weryfikacji. Po prostu od razu mogą trafić do każdego, wszędzie i zawsze. I jasne, że weryfikacja może być zawodna - wszak totalizmy XX wieku bazowały (pomijając konteksty i uwarunkowania historyczno-kulturowe i gospodarczo-społeczne) w znacznym stopniu na kulcie jednostki, która wcześniej została zweryfikowana przez mniejsze grupy społeczne. Wniosek? Weryfikacja działa tak średnio, bym powiedział. Co nie zmienia faktu, że w 3 dekadzie XXI wieku, kiedy nauczeni jesteśmy, świadomi jesteśmy konsekwencji leniwej i wybiórczej weryfikacji influencerów lat minionych, moglibyśmy jako zbiorowość nie dopuścić do głosu idiotów. Wiadomo, że by się nam to nie udało, ale jednak - moglibyśmy.

Selfie

Miast tego, miast wypracowania mechanizmów chroniących nas przed powtórkami z historii, przyjęliśmy wszyscy do swoich domów bandę kretynów z mediów społecznościowych. Słuchamy ich, oglądamy, kupujemy to, co mówią, że warto kupić. I co najciekawsze, tak mi się przynajmniej wydaje, to też nie stanowi sedna problemu. No bo tak na logikę. Mamy influencera, co podnosi ciężary. Wygląda jak wykuty z kamienia, zna się na swojej robocie, jest trenerem personalnym. I super. Kiedy my też chcemy wyglądać lepiej niż gorzej - to może być autorytet. Ale jeśli słuchamy tego typa i na bazie wypluwanych przez niego kretynizmów formujemy swoje życie, stosunek do mniejszości seksualnych i etnicznych, poglądy na temat elektryfikacji motoryzacji czy zastanawiamy się, opierając się na jego wynurzeniach w social media, czy warto się szczepić (temat względnie jeszcze świeży), no to już mamy problem. 

I tak, to my mamy problem z influencerami, a nie oni z nami, bo to my ich wyhodowaliśmy. Poprzez powszechnie podzielany typ zachowań, w którym to poszukujemy w sieci samoakceptacji, której to wyznacznikiem jest akceptacja innych, stojąca tylko przystanek przed maniakalnym dążeniem do popularności, stworzyliśmy schemat sieciowej aktywności w social media, dziś doskonale już podzielonych na centrum i peryferia. I teraz, szukamy akceptacji, więc zerkamy na innych, na tych, którzy na tym polu święcą triumfy.

A skoro ich droga jest tą dobrą, tą skuteczną, no to jazda z tematem! Robimy to samo, co ci znani, więc też będziemy za chwilę znani, będziemy popularni do tego stopnia, że inni również zechcą być tacy jak my. Będą nas słuchać i powielać nasze złote rady tak jak i my słuchaliśmy i zachowywaliśmy się jak inni, ci popularni przed nami. Wszyscy napędzamy to zamknięte, błędne koło, w którym najpierw dążymy do akceptacji, a później czerpiemy z niej wymierne zyski. 

Typowy influencer to zatem ktoś, kto na czymś się faktycznie zna, nie znając się na niczym innym, co nie przeszkadza temu komuś w głoszeniu prawdy objawionej na każdy temat. I jasne, wszyscy możemy mówić, co nam ślina na język przyniesie (o taką Polskę walczyłbym, gdybym musiał i gdyby nie udało mi się stąd wcześniej wyjechać w diabły), ale nie wszyscy powinniśmy. Popularność wiąże się z ogromną odpowiedzialnością, której nikt na szczycie nie chce, która nikogo nie interesuje. Innymi słowy, naprawiajmy system oddolnie. Oglądając tych popularnych, opinii na tematy ważkie poszukujmy u tych, co się znają. 

W przyszłości chcę być kimś. Najlepiej nikim szczególnym, ale znanym!

To miało miejsce bodajże wczoraj. To znaczy, wczoraj względem dnia, w którym napisałem te słowa, a także wczoraj względem dnia, w którym ktoś te słowa przeczytał. To takie uniwersalne wczoraj. Wczoraj będące datą pływającą, jak Wielkanoc. Dlaczego? Po pierwsze, dlatego, że faktycznie wczoraj będąc na spacerze z psem, mijałem grupkę dzieciaków w wieku nieokreślonym, 8, 10, 12-latków, którzy rozmawiali sobie co żywo o tym, co ktoś tam opublikował w sieci. O filmikach na YouTube, które oglądali, o wrzutkach na TikToka, które dawały im radość.

Później, a spacerowałem dłuższą chwilę obok nich, z tym, że po chodniku po drugiej stronie ulicy, dzieciaki zaczęły rozmawiać o tym, co same opublikowały w sieci, o jakimś filmiku, na którym jeden z nich gra w grę, o jakimś śmiesznym podobno wideo, które ktoś z nich wrzucił na TikToka. Wczoraj jako cezura czasowa pojawia się tu również dlatego, że na pewno ktoś, gdzieś, jakoś wczoraj sam spotkał się z taką grupką dzieciaków w wieku nieokreślonym, która ogląda YouTuberów i marzy o byciu YouTuberami. To po drugie, tak tłumacząc argumentację, w myśl której broni się tu zabieg z wykorzystaniem „wczoraj”.

Małpy robiące selfie

Wnioski z tego nie są może jakieś wybitnie górnolotne, ale umówmy się - temat wybitnie górnolotny nie jest. Wręcz przeciwnie - jest żaden. Jest miałki, nieistotny, niewarty skupiania się nad nim. I to jest właśnie smutne. To jest dowód na to, jak nijakie stały się nasze czasy, czasy bez marzeń, czasy bez aspiracji, czasy bez autorytetów. I nie chodzi mi nawet o to, że ja za dzieciaka chciałem być policjantem, a kiedy mi przeszło, to postawiłem na bycie pilotem. Ani jedno, ani drugie mi się nie udało, ale te patriarchalne figury determinujące rozwój życiowo-zawodowy postrzegam jako przejaw całkiem zdroworozsądkowego mechanizmu społecznego. 

Zanim narodził się Facebook mieliśmy influencerów, którzy byli kompletnymi idiotami, a jednak ludzie za nimi szli. Dlaczego? A kto to wie?!

Można je krytykować, wszak są uprzedmiotawiające i bezpośrednio wynikające ze spuścizny historyczno-kulturowej kultury mężczyzn, ale nikt nie odmówi im tego, że w pewnym wymiarze formowały ludzi. Wbijane do głów przekazywały nam zestandaryzowane wzorce zachowań, plany na przyszłość, która będzie dobra i dla nas, i dla społeczeństwa. Dawniej dzieciaki chciały stawać się w dorosłości ważnymi elementami organicznie ukonstytuowanego społeczeństwa. Dziś chcą wrzucać filmiki na YouTube`a. Dawniej chcieliśmy być reprezentantami zestandaryzowanych modeli czegoś, dziś chcemy, by ludzie klikali nam lajki pod śmiecio-contentem w sieci.

Z takim przewartościowaniem myślenia o przyszłości można jednak żyć. Jest ono wszak w zasadzie niewinne, a same zapatrywania dzieciaków w latach 80. i 90. zwykle do niczego nie prowadziły. Nie zostałem policjantem, nie zostałem pilotem - to musi o czymś świadczyć. Gorzej jednak, że ten brak płaszczyzny, brak chęci bycia kimś dla kogoś - metaforycznie, bo przecież żaden dzieciak nie pomyślał nigdy, że będzie pilotem, żeby pomagać ludziom i dostarczać pomoc humanitarną w miejsca dotknięte klęskami żywiołowymi - to fundament powszechnego kryzysu autorytetów. 

Dziś nie chcemy być kimś dla kogoś, a po prostu chcemy być kimś dla siebie, a kiedy ktoś lubi to, kim jesteśmy, sami szczytujemy na własnej skali samouwielbienia. Pułapka sieciowej samoakceptacji ukonstytuowała świat wyjątkowych ludzi, którzy inspirują innych wyjątkowych ludzi. Trzeba jednak podchodzić do tego nowego mechanizmu społecznego ostrożnie, tak bowiem, jak idiota raczej nie wychowa nie idioty, tak blogerka modowa może mieć pewne problemy, by wychować wybitnego powieściopisarza, nowego laureata Pokojowej Nagrody Nobla czy kardiochirurga, o którym będą w przyszłości kręcić filmy dokumentalne. Reprodukcja rozszerzona zrobi swoje.

Influencerzy są nowym, zdecentralizowanym ośrodkiem władzy.

Zmierzch autorytetów

Influencerzy nie dokonali masowego mordu na autorytetach. Nie pogrzebali ery jednostek wybitnych. To stało się od nich niezależnie. Autorytety zaczęły upadać masowo, gdy media zaczęły masowo rosnąć w siłę i czasem słusznie, chwalebnie i z misją, a czasem oszukańczo i podstępnie, pokazywać wprost, że niektóre autorytety na bycie autorytetami wcale nie zasługują. Łatwość dostępu do informacji sprawiła, że pogłowie tych, których warto naśladować zredukowało się w zasadzie samo. Poza tym ponowoczesność w jakiejś formie przyniosła jednak kres metanarracji, a gros autorytetów bez metanarracji, bez jakiegoś odgórnego przekazu, bez sprzyjających okoliczności, zasiliło szeregi nas - przeciętniaków.

Świat nie znosi jednak próżni, co media społecznościowe wykorzystały śpiewająco, pozwalając poprzez zaimplementowane mechanizmy tworzenia treści, docierania do odbiorców i pozyskiwania od nich uznania (lajki i takie tam) na wykreowanie nowych, wielkich postaci w mikro stali. Ci mali gracze za sprawą docierających wszędzie mediów społecznościowych w zatrważająco szybkim tempie stawali się realnymi autorytetami, przebijali do głównego nurtu w mediach tradycyjnych, wskakiwali na poziom prawdziwych autorytetów dla wielu z nas.

Zmiana mechanizmu kształtowania wzoru do naśladowania, z którego od wieków korzystali geniusze, a w myśl którego najpierw trzeba coś osiągnąć, by później być kimś w ogólnej, społecznej skali,  na schemat, w którym na start możemy dotrzeć do każdego, a dopiero później możemy budować swój realny autorytet - to zmiana dziejowa!

To również zmiana wybitnie ryzykowna, gdyż trudno dziś przewidzieć, jak rozwijał się będzie dalej ten nowy świat oparty na mikro autorytetach, w którym niestety, obiektywnie rzecz ujmując, lepiej być znanym niż mądrym. Może będzie dobrze. Może nauczymy się krytycznego podejścia do treści, które mówią nam na kim się wzorować, które sprzedają nam jakiś model, jakiś sposób na życie. A może będzie źle i zapragniemy wrócić do czasów, kiedy to nikt z nas pojęcia nie miał o tym, jakim człowiekiem był taki choćby Jan Paweł II, ale każdy uznawał, że na pewno był spoko, bo wszyscy i wszędzie mówili, że był spoko. 

Tąpnięcie w relacjach władzy, czyli klasyczny plus dodatni, choć i trochę ujemny

Media to czwarta władza. Tak, to bez wątpienia prawda. O tym, co ta czwarta władza potrafi, można się szybciutko przekonać, podglądając to, co dzieje się w Rosji, na Węgrzech, a nawet w Polsce w pewnym wymiarze, wszak nasza rodzima TVP to tuba propagandowa najczystszej próby. Nie zapominajmy jednak o tak istotnej zmiennej, jak wpływ władzy na tkankę społeczną. Bo choć możemy marudzić, a nawet powinniśmy marudzić, że PiS uwsteczniło polskie media, to w ogólnej skali, a przy tym w wymiarze czysto jednostkowym, ta czwarta władza nam nie robi. Nie robi różnicy w naszym życiu, znaczy się. Ciągle jemy mięso albo nie jemy mięsa, na zimę kupujemy buty zimowe, na lato lekką odzież. Nie są to zresztą tematy, które tę czwartą władzę obchodzą. To tematy, w których bęben biją influencerzy!

To oni doskonale odnajdują się w relacjach władzy między nadawcom, autorytetem a odbiorcami. To influencer może nam powiedzieć, że jakieś buty są spoko na zimę, a my, jak te lemingi pójdziemy w to, uwierzymy, kupimy te buty. Bo on tak powiedział! Bo ona nagrała taki filmik! Bo oni tego używają, a to znaczy, że to musi być dobre. Influencer to dziś ktoś, kto mówi, jak jest, mikroskalowy autorytet, oddziałujący na ograniczonym polu, ale o znacznej doniosłości. Influencer to taki głośnik słabej jakości, o słabej rozpiętości, bez sceny, płaski, płytki taki, ale za to cholernie głośny. I ten zakrzyk do nas dociera, ten zakrzyk nas przekonuje. 

Władzę sprawowaną przez tych popularnych wykorzystują marketerzy do kreowania trendów, dopalania swoich kampanii, zarabiania pieniędzy dla marek, którymi się opiekują. A my? Jak jest w tym nasza rola? My dajemy się strzyc. Poprzez rozpoznawalność, łatwość w docieraniu do odbiorców, potężne zasięgi i sprzedawaną wizję życia w wymiarze premium, influencerzy są lepsi niż sprzedawcy w komisach samochodowych. Nawijają nam makaron na uszy w takim tempie, że podczas konsumpcji zapominamy nawet o sosie. Wciągamy aż miło. Co ciekawe, by schemat ten zmienić, by obalić system, w którym influencer marketing to kopalnia pieniędzy, wystarczy powiedzieć „sprawdzam”. Wystarczy zasięgnąć raz, drugi, trzeci, drugiej opinii. I nawet jeśli druga opinia też będzie pochodzenia influencerskiego, to już stanowiła będzie akt sprzeciwu, będzie kijem w szprychę machiny zarabiania hajsu. 

Selfie

Influenceryzm jest tematem w ogóle o tyle ciekawym, że choć jadę po nim, jak po ruskiej onucy, to jednak trochę dobrego do tego naszego zabetonowanego świata relacji władzy wprowadził. Influencerzy są nowym, zdecentralizowanym ośrodkiem władzy, które arcyskutecznie walczy z klasycznym lobby dziedziców. Ludzi, których pochodzenie i niezależne od nich możliwości, ukonstytuowały na samym szczycie drabiny popularności, a tym samym przekuły ich częstą miałkość w figury autorytetu. Aktorzy, piosenkarki, politycy, naukowcy - dzieci znanych rodziców, jednostki spijające status, kapitał kulturowy i materialny od tych, co przyszli przed nimi - oto ofiary ery influencerów. Ery self-made-manów, w której pomysł na siebie gwarantuje sukces. 

I tak sobie teraz myślę, że gdyby ci znani YouTuberzy, TikTokerzy, Instagramerzy, którym wiele nie brakuje już do TikTokerów i kto tam jeszcze, trzymali się tego, na czym się znają, budowali w oparciu o to, co wiedzą, oscylowali wokół zagadnień, w których są bez wątpienia ekspertami - masowy problem influencerów nigdy by nas nie dotknął. Życzyłbym sobie i wam takiej przyszłości. Przyszłości bez dziedziców, w której każdy z nas ma głos i posłuch, i każdy z nas mówi każdemu z nas, że warto samodzielnie iść przez życie, robić swoje nie krzywdząc innych i mając w dupie to, że komuś się to nie podoba. Ajajajaj, to byłaby dobra przyszłość!

Komentarze

6
Zaloguj się, aby skomentować
avatar
Komentowanie dostępne jest tylko dla zarejestrowanych użytkowników serwisu.
  • avatar
    DarkEater
    5
    Pajace i atencjusze byli zawsze, niestety teraz mają coraz wiecej odbiorców. Świat głupieje
    • avatar
      obcypl
      2
      Mocą influencerów nie jest ich osobowość ale grupa odbiorców. Kogoś za bardzo kole w oczy fakt, że grupa ludzi z deficytem ciała szarego w mózgu podąża za osobą która punktów IQ ma na tyle dużo by nimi zawładnąć?

      Jest odgórny przykaz na świecie, by zapędzić ludzi do pracy która generuje zyski dla nielicznych na szczycie drabiny pokarmowej i ogłupić ich na tyle, by tego nie zauważali. Jakość intelektualna tego, z czym na co dzień się spotykamy spada drastycznie i nie generuje bodźców do rozwoju intelektualnego u odbiorców. Te nieuformowane myślowo masy są potem cierpliwie trenowane by łaknęły towarów i usług dających im złudne poczucie samorealizacji. Cały świat to widzi, na każdym kroku spotykamy się z informacjami o FOMO a jednak praktycznie nic się z tym nie robi, wręcz przeciwnie - wykreowane "bóstwa" podsycają FOMO realizując mniej lub bardziej świadomie odgórny plan.

      Ja mam swoje lata, wychowałem się przed epoką "chcę i muszę", ale dostrzegam wyraźnie, że moje dzieci nie potrafią skutecznie odróżniać "chcę" od "faktycznie potrzebuję". Jako rodzica kosztuje mnie wiele pracy by ten delikatny balans zachowywać, by uświadamiać ich czym tak naprawdę faszerują ich "goście z YT i TikToka"...
      • avatar
        Yetii
        1
        Pierwszym influencerem był powszechnie znany Adolf Hitler. Gdyby nie radio, nie byłoby Adolfa.
        A jeśli by był, to byłyby duże szanse, iż przegrałby gdzieś po drodze. Albo niemcy nie traktowaliby go jak Boga.

        Co do autporytetów kto ma nim być ? Polityk ? Aktoreczka którą się fajnie ogląda w filmach ? Pan z okienka tv ? (stacja nie ważna) NIE ma po prostu autorytetów. Raz że media unikają ich pokazywania. Dwa jeśli się ich pokarze są za nudni dla zwykłego kowalskiego. Idiota przelatujący autem nad rondem pręcej nim zostanie.
        Takie czasy....
        • avatar
          brudney
          0
          Dobry tekst, plusik.

          Najbardziej boli zmierzch autorytetów. Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu, ludzie, którzy są ekspertami w swoich dziedzinach, poświęcili całe swoje profesjonalne życie na badanie jakiegoś zagadnienia, przegrywają z tłukami, nie mającymi pojęcia, o czym mówią.
          Ja wiem, że globalne IQ homo sapiens spada od lat 70-80tych XX w., ale chyba nie na tyle, żeby bardziej wierzyć Sebixowi z tiktoka, niż profesorowi z 30 letnim doświadczeniem. Ja rozumiem, że nawet ekspert może się mylić i oczywiście czasem się myli, ale prawdopodobieństwo, że jednak Sebix gada brednie, jest dużo większe.
          • avatar
            bbkr_pl
            -3
            Podazanie za kims, kto wie co robi (albo udaje ze wie co robi) to mechanizm ewolucyjny, przywodcy stada. Jak doswiadczony samiec alfa prowadzil stado do najlepszego drzewa z owocami to niepotrzebne byly debaty, stado sie nie musialo zastanawiac nad slusznoscia jego decyzji. Ale niestety kopiujemy ten mechanizm ewolucyjny calymi pokoleniami w zlym kontekscie. Zauwaz, ze dla starszych pokolen influencerami byli ksieza:

            "Wnioski z tego nie są może jakieś wybitnie górnolotne, ale umówmy się - temat wybitnie górnolotny nie jest. Wręcz przeciwnie - jest żaden. Jest miałki, nieistotny, niewarty skupiania się nad nim." - Bajki o zydowskim zombie bedacym swoim wlasnym ojcem i golebiem?

            "Typowy influencer to zatem ktoś, kto na czymś się faktycznie zna, nie znając się na niczym innym, co nie przeszkadza temu komuś w głoszeniu prawdy objawionej na każdy temat." - Porady seksualne Radia Maryja?

            "To wszystko, tak samo w sobie, też nie jest niczym z gruntu złym. Nawet w czasach, w których nikt nie wyobrażał sobie czegoś takiego jak Facebook, mieliśmy influencerów, którzy byli kompletnymi idiotami, a jednak ludzie za nimi szli." - Pielgrzymki?

            "Jak jest w tym nasza rola? My dajemy się strzyc." - Moze dzialeczke od miasta za free? Bo pan tak ladnie mowi na ambonie.

            "Ale jeśli słuchamy tego typa i na bazie wypluwanych przez niego kretynizmów formujemy swoje życie" ..


            Takze nic nowego. Zawsze byly autorytety i influencerzy. A tych drugich po prostu sluchalo sie zawsze latwiej, bo wlaczal nam sie ten mechanizm ze "jak on cos mowi, to ja nie musze sie juz meczyc mysleniem na ten temat".
            • avatar
              HD4870
              0
              Influencerzy zawsze istnieli, jedyna różnica to że dzisiejsi jedyne co mają do zaoferowania to swój wygląd/makijaż/ciuchy. Kiedyś były to przemyślenia - większośc ludzi nawet nie wiedziała jak taki "influencer", czyli pisarz, felietonista, dziennikarz, wygląda. Nie obchodziło ich to, i słusznie.