Lakers: Dynastia zwycięzców - tak wykuwała się współczesna NBA
Filmy / seriale / VOD

Lakers: Dynastia zwycięzców - tak wykuwała się współczesna NBA

przeczytasz w 4 min.

Historia Magica Johnsona i powrotu Los Angeles Lakers na szczyt koszykarskiej ligi NBA jest niczym ich styl gry - dynamiczna, efektowna i bardzo często oderwana od rzeczywistości.

Prawdopodobnie najlepszym serialem sportowym ostatnich lat jest "Ostatni taniec", który można obejrzeć na Netflixie. Nominalnie nazywany jest on dokumentem, przedstawiającym historię ostatniego mistrzowskiego sezonu Chicago Bulls w latach 1997/98. Prawda jednak jest taka, że jest to mocno stronnicza opowieść z punktu widzenia Michaela Jordana i pokazująca jego interpretację wydarzeń. I chociaż miejscami mija się z prawdą, lub niewygodne fakty pomija, to jednak pozostaje dość wierna historii.

Z "Lakers: Dynastią zwycięzców", którą można oglądać na HBO Max, jest zgoła inaczej. To mocno fabularyzowana opowieść, która według opinii głównych jej bohaterów, od prawdy mocno się oddala. Z punktu widzenia ortodoksyjnego fana koszykówki, to może być nieco rozczarowujące, ale widz ceniący emocjonującą i dynamiczną rozrywkę, bawił się będzie doskonale.

Lakers: Dynastia zwycięzców - Jerry Buss

Hej, hej, tu NBA

Współczesna odsłona NBA to bardzo szybka i dynamiczna gra opierająca się na efektownych akcjach i rzutach z dystansu. Nie byłoby to możliwe bez stylu gry wprowadzonego przez Lakers w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. To właśnie ta drużyna zaimplementowała koszykówkę opartą na szybkości, dynamice i efektowności. Starą prawdą jest, że to obrona wygrywa mistrzostwo, ale Lakers pokazali, że jest to również możliwe, opierając się na ofensywie.

Właśnie dlatego narodziny tego stylu gry to wprost idealny materiał filmowy. Wszystko się tutaj zgrało w perfekcyjną całość. Mamy legendarną drużynę (Los Angeles Lakers), która chce wrócić na szczyt. Mamy ambitnego właściciela zespołu (Jerry Buss), który chce nie tylko osiągnąć sukces sportowy, ale także biznesowy. Chce rozruszać skostniałą organizację (NBA), wprowadzić nową energię i nowe spojrzenie na koszykówkę. Mamy również legendarnego koszykarza (Kareem Abdul-Jabbar), weterana, który powoli traci motywację do sportu, a jego ambicje wykraczają daleko poza koszykarski parkiet.

No i w końcu mamy zupełnie nową twarz w tym towarzystwie. Młodego zawodnika, którego styl gry jest nieporównywalny do niczego, co było wcześniej (Magic Johnson). Zaskakujący, radosny, czerpiący siłę z gry zespołowej, dzielenia się piłką i improwizacji, a do tego obdarzonego filmowym uśmiechem, który topi serca nawet największych sceptyków. Mieszanka wybuchowa i gotowy scenariusz na serial.

Lakers: Dynastia zwycięzców - Magic Johnson

Jeśli fakty nie pasują do teorii, tym gorzej dla faktów

Oczywiście, aby to wszystko mogło się powieść, konieczne jest sprawne opowiedzenie tej historii. Ponieważ zaś samo życie bywa niewystarczająco barwne, to gdzie jak gdzie, ale w Hollywood wiedzą, jak trochę podkręcić tempo, aby i widz był zadowolony, a całość wyglądała na tyle wiarygodnie, że będzie można przymknąć oko na nieuniknione nieścisłości i reinterpretacje faktów.

Podkreślane jest to zresztą w każdym odcinku, żeby nikt nie mógł mieć pretensji. A tych trochę się nazbierało. Kareem Abdul-Jabbar stwierdził, że serial jest po prostu nieuczciwy, a Magic Johnson powiedział, że zupełnie nie oddaje on prawdy o erze Showtime. Z kolei Jerry West zapowiedział nawet prawne kroki mające na celu usunięcie serialu przez HBO, z powodu całkowicie fałszywego i okrutnego przedstawienia jego osoby. Cóż, nic nie robi lepszej reklamy niż odrobina kontrowersji.

A co konkretnie się nie zgadza z rzeczywistością? Na potrzeby fabuły mocno podkręcona została rywalizacja pomiędzy Johnsonem i Abdul-Jabbarem. Starcie doświadczonego weterana z młodym i głodnym sukcesu zawodnikiem, który szeroko się uśmiecha i jest ulubieńcem mediów, świetnie sprawdza się na ekranie. Faktycznie jednak nie miało takiego przebiegu, a obaj zawodnicy podchodzili do tego raczej na chłodno, a ich relacje poza boiskiem były dość powierzchowne.

Lakers: Dynastia zwycięzców - Magic i Kareem

Nieścisłości dotyczą też pewnych sportowych faktów, szczególnie okoliczności i przebiegu poszczególnych spotkań (np. starcia Boston Celtics i Larrym Birdem, finałów konferencji, czy serii porażek, która w rzeczywistości nie miała miejsca). Inaczej też przebiegała praca trenera Paula Westheada, który zaczynał sezon jak asystent, a po kilkunastu spotkaniach musiał przejąć obowiązki głównego trenera (McKinney odniósł poważny wypadek na rowerze i omal nie zginął). W serialu Westhead zachowuje się niczym dziecko we mgle, które przez większość czasu brakuje mu pewności siebie, doświadczenia i umiejętności. W rzeczywistości radził sobie naprawdę nieźle i poprowadził drużynę przez cały sezon bez większych trudności.

Najwięcej pretensji do twórców serialu ma chyba jednak Jerry West. Legendarny zawodnik, ikona NBA (dosłownie, gdyż jego sylwetka jest wkomponowana w logo NBA), jeden z najbardziej doświadczonych i cenionych graczy w historii na ekranie wygląda zgoła inaczej. Jest wybuchowy, choleryczny, wulgarny, nie może opanować emocji, zachowuje się nieracjonalnie i nie może poradzić sobie z demonami przeszłości. Widmo wielu porażek, szczególnie bolesnych, bo poniesionych w finałach z arcyrywalami z Bostonu prześladuje go i frustruje. 

Lakers: Dynastia zwycięzców - Jerry West

To wszystko jednak traci na znaczeniu w momencie, kiedy przypomnimy sobie, że to nie jest dokument, ale fabuła. Wtedy przedstawienie dopiero się zaczyna.

Koszykarskie (i filmowe) show

Czego bowiem nie mówić o tym serialu, to trudno się nie zgodzić, że zrealizowany został wprost fenomenalnie. Od warstwy wizualnej, po dobór aktorów i fabularne sztuczki podkręcające tempo akcji. Ale po kolei.

Współcześnie fala nostalgii za "starymi dobrymi czasami" jest mocniejsza niż kiedykolwiek. Wystarczy rzucić okiem na największy aktualnie hit Netflixa, czyli "Stranger things", w którym dbałość o odwzorowanie lat 80, stylu ubierania się, muzyki i wielu drobnych detali jest imponująca. "Lakers: Dynastia zwycięzców" wypada na tym tle równie dobrze. Obraz często jest pokryty ziarnem sugerującym stare nagrania, żółty filtr komponuje się z barwami Lakers i słoneczną Kalifornią, a stroje i fryzury postaci przewijających się przez ekran cieszą oczy i wzbudzają szeroki uśmiech.

Oddzielne słowo należy się aktorom, którzy ze swoich ról wywiązują się wyśmienicie. Największe wrażenie zrobił na mnie Jason Clarke wcielający się w przerysowaną wersję Jerry'ego Westa. Jest wprost fantastyczny, a miotanie się jego postaci przez całe spektrum emocji nie pozwala oderwać od niego oczu. Równie przekonująco wypada John C. Reilly jako nowy właściciel Lakers. Playboy, który przyzwyczajony jest do tego, że zawsze zdobywa to, czego zapragnie i niebojący się podejmować śmiałych decyzji, czasem wbrew zdrowemu rozsądkowi, ale zawsze zgodnie z intuicją. Doskonała robota. 

No i Quincy Isaiah, czyli młodziutki Magic Johnson z uśmiechem wartym miliony dolarów. Wypada bardzo przekonująco w roli młodego zawodnika, przed którym świat stoi otworem. Jest niesamowicie zdolny, przystojny, łatwo nawiązuje kontakty z ludźmi, szeroko się uśmiecha i jest pozytywnie nastawiony do świata. Idealny kandydat na nową twarz ligi, która przeżywa kryzys i potrzebuje dopływu nowej energii, świeżej krwi. W swojej młodzieńczej naiwności i apetycie na życie jest również bardzo podatny zarówno na pokusy idące za sukcesem, jak i działania osób, które na jego sukcesie same chcą się wzbogacić.

Na to, że serial dobrze się ogląda wpływ na także wiele drobiazgów technicznych, takich jak dynamiczny montaż, czy wciąż modne przełamywanie tzw. czwartej ściany. Aktorzy często zwracają się wprost do widza, tłumacząc swoje zachowanie lub ukryte motywy, dzięki czemu możemy lepiej zrozumieć kulisy wydarzeń, albo szerzej się uśmiechnąć.

Jeśli czegoś mi brakowało, to nieco więcej scen rozgrywających się na boisku. To koniec końców serial o drużynie koszykarskiej, tymczasem scen, w których możemy oglądać, jak to legendarne "Showtime" wyglądało na parkiecie, jest nieco zbyt mało.  Szkoda, zwłaszcza że te, które ostatecznie widzimy, zrealizowano w sposób, który cieszy oczy.

Czy zatem warto obejrzeć serial "Lakers: Dynastia zwycięzców"? Ja bawiłem się naprawdę dobrze i z przyjemnością czekałem co poniedziałek na kolejny odcinek. Czekał też będę na drugi sezon, którego powstanie już zapowiedziano.

Lakers: Dynastia zwycięzców

  • świetnie dobrani aktorzy
  • dobre tempo akcji
  • udana stylizacja obrazu na lata 80
  • przełamywanie "czwartej ściany"
  • ogólna frajda z oglądania kolejnych odcinków
  • nieścisłości historyczne
  • trochę mało scen boiskowych

Ocena końcowa

80% 4/5

Komentarze

0
Zaloguj się, aby skomentować
avatar
Komentowanie dostępne jest tylko dla zarejestrowanych użytkowników serwisu.

    Nie dodano jeszcze komentarzy. Bądź pierwszy!