• benchmark.pl
  • Gry
  • State of Decay: Year One Survival Edition – zombie po liftingu
State of Decay: Year One Survival Edition – zombie po liftingu
Gry

State of Decay: Year One Survival Edition – zombie po liftingu

przeczytasz w 5 min.

Nowa wersja symulatora apokalipsy w dalszym ciągu rzuca nas między zombie duże, złe i brzydkie. Tyle tylko, że teraz oglądamy je w wyższej rozdzielczości.

Ocena benchmark.pl
  • 4/5
Plusy

to wciąż stare, dobre State of Decay; wciąga na długie godziny; dodaje sporo nowych broni; dotychczasowe dodatki w jednej, zbiorczej paczce; wyraźnie poprawiona grafika; przyzwoita cena wersji konsolowej

Minusy

to wciąż stare, zabugowane State of Decay; niewielka liczba nowych elementów; odświeżenie nie objęło powtarzanych w kółko odzywek postaci

Chyba każdy gracz, konsolowy bądź komputerowy ma w swojej kolekcji tytuły-perełki, które znaczą dla niego szczególnie dużo i do których zdarza mu się wrócić, mimo zalewu nowych produkcji. W moim przypadku, jedno z takich szczególnych miejsc na wirtualnej półce zajmuje State of Decay. Jednak w momencie, w którym ponowne zapoznanie się z grą wymusiła na mnie edycja Year One Survival Edition, muszę się zastanowić – czy to jeszcze zdrowe uwielbienie okazywane dla piekielnie dobrej produkcji, czy może to już fanatyzm, który każe niepotrzebnie wydawać kolejne złotówki na niewiele wnoszące, kosmetyczne dodatki?

Apokalipsa, jakiej jeszcze nie było

Każdemu, kto o State of Decay nie słyszał lub zdążył już zapomnieć dlaczego niegdyś mocno się nią interesował, przypomnę – to wydany bez większego rozgłosu w 2013 roku tytuł, który omawiając temat zagłady zombie, ponad wszechobecną rzeź stawiał na przetrwanie i budowanie społeczności. Nie znaczy to jednak, że trup nie ściele się tu gęsto – w trakcie rozgrywki giną setki żywych trupów, a nierzadko także „na amen” odchodzą bohaterowie gracza. Mimo to, największy nacisk został położony na zbieranie zasobów, budowanie więzi wśród wspólnoty ocalałych i robienie wszystkiego, żeby to grupa, a nie pojedyncza postać, przeżyły apokalipsę.

State of Decay: Year One Survival Edition – w budynku

W tym całkiem pokaźnym jak na niskobudżetową produkcję świecie dużą wagę przywiązano do zadań pobocznych. I to do tego stopnia, że gracz jest niemal nieustannie poganiany do wykonywania kolejnych misji ratunkowych, polowania na hordy czy przejmowania nowych baz wypadowych. Na szczęście satysfakcja z wykonywania kolejnych zleceń mocno tu rośnie, gdy uda nam się uszczęśliwić towarzyszy z powodu odnalezionych surowców, czy też uratować nowych ocalałych, chcących dołączyć do naszej grupy.

Niestety, gdy po raz pierwszy poznawałem State of Decay, przy wyraźnym rozdzieleniu rozgrywki między zadania dodatkowe i te rozwijające główną oś fabuły, spotkało mnie rozczarowanie. Kiedy stwierdziłem, że statystyki postaci są już „wymaksowane”, największa dostępna baza jest mocno ufortyfikowana, a broni mam pod dostatkiem, postanowiłem zakończyć poboczne zabawy i odpowiednio uzbrojony ruszyć w nurt głównego wątku. Ten jednak bardzo szybko się skończył, pozostawiając mnie z dużym niedosytem, ale i pragnieniem poznania ewentualnych kolejnych części.

State of Decay: Year One Survival Edition – w aucie

Wszystkie zabawki w jednym pudełku

Tym, którym podobnie jak ja, nie wystarczało przygód z podstawowego State of Decay, panowie z Undead Labs przygotowali dwa rozszerzenia DLC: Breakdown oraz Lifeline. Pierwsze z nich jest nowym trybem rozgrywki, który pozwala na „resetowanie” postępów, zwiększając tym samym stopień trudności. Drugi natomiast to typowy dodatek, oddający do naszej dyspozycji nową lokację, postacie i misje fabularne. Wersja Year One Survival Edition oferuje te rozszerzenia od razu w pakiecie z główną grą. Dostajemy także nowe, niedostępne wcześniej „zabawki”. Niestety, w porównaniu do głównych dodatków są one dużo skromniejsze. Najwięcej świeżości wnoszą mini-misje, które polegają na odzyskiwaniu skrzyń z najlepszą dostępną w grze bronią, zrzucaną losowo z powietrza. Oczywiście pakunki te przyciągają hordy zombie, więc dobranie się do ich wnętrza nie jest takie proste.

Na potrzeby nowej wersji stworzono też niewielkie bonusy dla tych graczy, którzy spełnią określone warunki. Wszyscy, którzy w edycję YOSE zaopatrzyli się odpowiednio wcześnie, załapując się na wydanie „Day One”, dostali możliwość wezwania do lokacji dodatkowego auta (SUV). Natomiast posiadających w swojej kolekcji pierwotną wersję State of Decay otrzymali nową, grywalną postać. Biorąc jednak pod uwagę, że bohaterów i tak jest sporo – to niewielka zachęta dla obeznanych z tytułem. Wszystkie te małe bonusy sprawiają jednak, że edycja Year One jest całkiem pokaźną paczką, zwłaszcza dla kogoś, kto stawia pierwsze kroki w apokaliptycznym świecie State of Decay.

State of Decay: Year One Survival Edition – rozmowa z żołnierzem

Dwa duże dodatki Breakdown i Lifeline to sporo nowych możliwości także dla tych, którzy próbowali swoich sił jedynie w podstawowej wersji gry. Pierwszy nie dodaje co prawda wyraźnych nowych elementów, takich jak lokacje czy misje, ale dla zaprawionych w boju weteranów będzie iskrą do kolejnych długich sesji. Umożliwiając stopniowe podnoszenie poziomu trudności z czasem rozgrywka może stać się prawdziwym wyzwaniem. Korzystając z dobrodziejstw otwartego świata, zbieramy więc sprzęt, szkolimy swoich bohaterów, by w wybranym momencie zmienić swoją lokalizację i wraz z pięcioosobową drużyną zacząć zabawę na nowo, w innej lokacji. Po każdym takim „resecie” rozgrywka staje się trudniejsza – coraz ciężej o surowce, a zombie w coraz większych grupach próbują zdobyć nasz dom.

Breakdown maksymalizuje uczucie nieuchronnej zagłady. Zmienia on obraz podstawowej wersji gry, gdzie po pewnym czasie mogliśmy czuć się bezpiecznie, kiedy mieliśmy już solidną fortecę i wyszkolonych ludzi. Ten dodatek nie daje chwili wytchnienia – każda wyprawa po zapasy wiąże się z ryzykiem opuszczenia domu, który może zostać zaatakowany przez hordę. Do tego zwiększa się częstotliwość występowania mocniejszych gatunków zombie. Jeśli w State of Decay brakowało Wam emocji i poczucia zagrożenia, spróbujcie sił na wszystkich dziesięciu poziomach trudności Breakdown. Gwarantuję, że już szósty będzie nie lada wyzwaniem.

State of Decay: Year One Survival Edition – rozmowa z bohaterami

W definicję rasowego dodatku bardziej wpisuje się jednak Lifeline. Daje nam on bowiem nową lokację, a także świeżą oś fabularną i dodatkowe postacie. Kierujemy tu kilkuosobową grupą dobrze wyszkolonych żołnierzy, co znacznym stopniu zmienia charakter gry. Nie jesteśmy bowiem przypadkowymi ocalałymi, którzy stopniowo muszą nauczyć się jak radzić sobie z apokalipsą. Jako wojskowi od początku mamy dobrą broń, ale też i tempo rozgrywki jest dużo większe. Gdy otrzymujemy bowiem misję odnalezienia ocalałego naukowca gra wrzuca nas po prostu w sam środek akcji.

Muszę przyznać, że Lifeline bardzo przypadło mi do gustu. Choć nowa lokacja jest stosunkowo niewielka, to dzieje się na niej tak dużo, że wydaje się być dopasowana w sam raz do potrzeb dodatku. To doskonała kontynuacja rozgrywki dla tych, dla których powalanie trzech zombiaków kluczem do kół stało się już rutyną i czują się na siłach, aby spróbować czegoś więcej. Kierowanie żołnierzami od początku dzierżącymi karabiny jest znacznie bardziej logicznym krokiem, niż ponowne gromadzenie wyposażenia od podstaw. Do tego, w natłoku kolejnych zadań, jest tu jeszcze mniej czasu na wytchnienie. Lifeline pozwala wykorzystać umiejętności nabyte w podstawowej rozgrywce i ani przez chwilę nie daje nam się nudzić.

State of Decay: Year One Survival Edition – walka z zombie

Lepsze jest wrogiem dobrego

Do tej pory, poza kilkoma drobnymi dodatkami omówiłem to, co było dostępne jeszcze przed premierą Year One Survival Edition. Co więc uległo zmianie dopiero teraz? Przede wszystkim grafika. Jak przystało na modne ostatnio „remastery”, całość uruchomimy w rozdzielczości 1080p. I rzeczywiście, już na pierwszy rzut oka widać różnicę – zarówno w modelach postaci, otoczenia i pojazdów, jak i oświetleniu czy dynamicznym rozmyciu tekstur.

Silnik gry nie uległ jednak jakimś szczególnym modyfikacji, a zauważone wcześniej błędy rażą i nowej odsłonie. Wciąż nagminnie zdarzają się więc sytuacje, w których zombie przenikają przez ściany czy drzwi, a kamera uparcie pokazuje nam ujęcia z dziwacznych kątów, gdy na przykład wykonujemy akurat ciche, efektowne zabójstwo. Wydawałoby się, że odświeżona wersja wyeliminuje takie bolączki. Niestety tak się nie stało. Szkoda.

State of Decay: Year One Survival Edition - w mieście

Bugi nie ograniczają się zresztą do graficznych niedoróbek. Jedną z większych bolączek jest słabo działająca sztuczna inteligencja – zarówno bohaterowie, jak i zombie mają problem z wybraniem optymalnych tras dojścia do celu. Poza błędami w rozgrywce, zauważyć można problemy w działaniu samego programu – przed wydaniem patcha, wadliwa była między innymi obsługa zapisów gry. Mimo powstania łatki, gracze ostro skrytykowali wypuszczanie odświeżonej edycji, która stale wymaga poprawek. Tym bardziej, że twórcy mieli dużo czasu, a także spory odzew fanów, wskazujących co jeszcze należy naprawić.

State of Decay: Year One Survival Edition

Komu zombie, komu?

State of Decay: Year One Survival Edition sprawiło, że poczułem się odrobinę jak drink Bonda – tym razem nie wstrząśnięty, a zmieszany. Z jednej strony to nadal świetny symulator przeżycia w świecie zombie, zwłaszcza dla tych których odrzuca toporność takich produkcji jak DayZ i poszukują czegoś mniej „surowego”. Z drugiej – to mocno odgrzewane danie, choć ładnie przybrane. Rozumiem chęć przypomnienia graczom niezłego tytułu (i ponownego jego sprzedania), ale wypadałoby przy tym mocno go doszlifować, tak aby faktycznie przypominał mały diamencik. Tu chyba o tym zapomniano serwując nam odświeżoną grafikę i całą masę znanych, irytujących błędów.

Mimo to jednak warto tej grze dać szansę. Chociaż od nowej edycji można było oczekiwać znacznie więcej niż tylko odświeżonej grafiki i pełnego pakietu dodatków to całość i tak składa się na świetną produkcję. Sama historia, a także sposób prowadzenia rozgrywki sprawiają, że od State of Decay wręcz nie można się oderwać. Jeśli więc kochacie takie klimaty warto przymknąć oko na wciąż obecne błędy i po prostu ruszyć do walki z zombie. Nie pożałujecie.

A tak wygląda gra w wersji na PC – stara i nowa edycja. Zostały one wykonane w maksymalnej rozdzielczości, przy ustawieniach na poziomie Ultra.


Po lewej wersja nowa, po prawej stara.


Po lewej wersja nowa, po prawej stara.


Po lewej wersja nowa, po prawej stara.


Po lewej wersja nowa, po prawej stara.

Ocena końcowa:

  • to wciąż stare, dobre State of Decay;
  • wciąga na długie godziny;
  • dodaje sporo nowych broni;
  • dotychczasowe dodatki w jednej, zbiorczej paczce;
  • wyraźnie poprawiona grafika;
  • przyzwoita cena wersji konsolowej
     
  • to wciąż stare, zabugowane State of Decay;
  • niewielka liczba nowych elementów;
  • odświeżenie nie objęło powtarzanych w kółko odzywek postaci;
Grafika: zadowalający
Dźwięk: zadowalający plus
Grywalność: dobry plus

Ocena ogólna:

80%

Komentarze

2
Zaloguj się, aby skomentować
avatar
Komentowanie dostępne jest tylko dla zarejestrowanych użytkowników serwisu.
  • avatar
    ivilski
    6
    No i pięknie. Niedługo będziemy płacić za pojedynczy skrypt w grze..... no po prostu brawo... To w ich interesie aby gra wyglądała "estetycznie", ale żeby doje** pieniądze za to..
    • avatar
      malpigwalt
      0
      Stara wersja nie wyglądała jakby potrzebowała odświeżenia.
      A ogólnie to niezła gierka.