Gry

Evolve, czyli uwolnić Krakena!

przeczytasz w 2 min.

W przeciwieństwie do Cywilizacji, której to krótki czas gry i niestabilność wersji alpha nie pozwoliły na wyrobienie sobie jakiegoś konkretnego osądu, wystarczyło mi dosłownie jedno posiedzenie z Evolve by stwierdzić, że w dniu swojej premiery nowy tytuł twórców Left 4 Dead zerwie nam wszystkim bambosze ze stóp. O tej grze mogliście poczytać już przy okazji naszej wyprawy do Londynu . W tym miejscu skupię się więc wyłącznie na tym, co w trakcie ponownej konfrontacji z Evolve udostępnione zostało nam po raz pierwszy.

I tak oto zestaw czterech obecnych w grze klas zasiliło kilka nowych twarzy. Traperka Maggie, w przeciwieństwie do swojego kumpla po fachu Girffina, nie targa ze sobą wbijanych w ziemię kolców, wydających ostrzegawczy dźwięk, gdy tropiony potwór pojawi się w okolicy. Maggie towarzyszy Daisy – pocieszny stwór nieustannie węszący za bestią, natychmiast po wylądowaniu na mapie. Taki Lazarus to też zupełnie inna para kaloszy: chociaż wyszkolony na medyka, w jego ekwipunku nie odnajdziemy leczącej giwery targanej przez kobiecą wersję tej klasy, Val. Lazarus z chęcią pomoże swoim towarzyszom, lecz dopiero w momencie, gdy ci gryźć będą już piach – jego główna umiejętność to wskrzeszanie zmarłych. Najfajniejszy z ekipy „nowych” był jednak Bucket, a więc robot reprezentujący Wsparcie. Z granatikiem, możliwością wyrwania swojej głowy i użycia jej jako latający dron czy typowym brytyjskim akcentem ciężko było mi go nie polubić.

Po drugiej stronie barykady na śmiałków czekał za to Kraken. W przeciwieństwie do lubującego się w walce bezpośredniej Goliata, wyposażona w gębę Cthulhu maszkara potrafi latać i razić prądem, głównie za sprawą kilku odmian ataku obszarowego i dystansowego. Jako Kraken na naszych oprawców zsyłamy sobie pioruny, doprowadzamy do elektrostatycznego wyładowania na małym obszarze wokół nas czy też posyłamy odrzucające łowców kiladziesiąt metrów do tyłu fale, przydające się do gubienia pościgu. I ogólnie robimy dym, jakiego nie powstydziłby się nawet bardziej dopakowany, ziejący ogniem poprzednik z pierwszych prezentacji.

Powiem krótko – partyjka po stronie najemników jak i potwora wprawiła mnie w dobry nastrój już na całą resztę dnia. Najpierw z powodu kiepskiego zgrania w zespole dostaliśmy niezłego łupnia od lewitującego brzydala, a ja srogo zawiodłem swój zespół jako Assault. Mając na wyposażeniu mini-guna, miotacz ognia i czasową tarczę chroniącą przed obrażeniami to właśnie na moich barkach spoczywała największa część obowiązku skrócenia paska życia bestii. Cóż jednak począć – pomimo dość szybkiego wytropienia naszego celu na jego pierwszym poziomie ewolucyjnym latadło zdołało nam uciec przed dokończeniem roboty, powracając zaraz po awansowaniu na poziom drugi. Wówczas szanse były już wyrównane, lecz bez efektywnej współpracy z naszej strony, aż wstyd się przyznać, w pięć minut każdy gryzł glebę.

Zasiadając za sterami potwora początkowo trochę żałowałem, że nie zagram dzisiaj Goliatem. Braki w masie mięśniowej i sile uderzenia Kraken mistrzowsko nadrabia jednak swoją lewitacją, która bez większych problemów pozwoliła mi dotrzeć na trzeci poziom ewolucji z zaledwie dwoma spotkaniami z tropiącą mnie drużyną dziennikarzy. Później pozostał mi już tylko szturm na generator, którego zniszczenie gwarantowałoby zwycięstwo. Do jego obrony stawił się wyłącznie Assault i Trapper – zmasakrowany duet Medyka i Supporta wciąż czekał na zakończenie trwającego ok 2 minuty odrodzenia. A w ciągu dwóch minut w Evolve wydarzyć może się cała masa rzeczy, takich jak np. ubicie pozostawionych na placu boju wojaków, desperacko broniących atakowanej przeze mnie bazy.

Jeśli komuś emocji i wrażeń z Evolve ciągle mało, serdecznie zapraszam Was do zapisu mojej rozmowy z Ianem Willowsem – producentem gry z ramienia 2K Games i prawdziwym wyjadaczem Evolve w jednym. Porozmawialiśmy nie tylko o planowanych dla Evolve DLC i o tym, czego jeszcze nam nie pokazano, ale i również o e-sportowym potencjale tego intrygującego, asymertrycznego shootera od Turtle Rock.