Filmy / seriale / VOD

"King’s Man: Pierwsza misja", czyli solidne kino popcornowe

przeczytasz w 4 min.

Brak pomysłu na rozwinięcie dotąd nieźle radzącej sobie marki? No to może zróbmy prequel? Pewnie tak kombinowali twórcy King's Man: Pierwsza misja. Czy ten zabieg się udał? Czy nowa odsłona dorównuje pierwszej części tej serii z 2014 roku? Tego dowiecie się z naszej recenzji.

Adaptacje komiksów cieszą się w dzisiejszych czasach ogromną popularnością. Oczywiście filmy te zostały zdominowane głównie przez Marvel Cinematic Universe. W roku 2021 mieliśmy okazję oglądać między innymi okazję rewelacyjnego Spider-Mana: Bez drogi do domu i mocno średniego Venom 2: Carnage. Tymczasem gdzieś z boku pozostają mniejsze produkcje oparte na komiksowych pierwowzorach. Jedną z takich serii jest właśnie "Kings'man", której najnowsza odsłona „King’s Man: Pierwsza misja" na dniach trafiła do kin.

Cykl King’s Man został zapoczątkowany w roku 2014 przez reżysera Matthew Vaughna filmem Kingsman: Tajne służby. Obraz ten spotkał się wówczas z dość ciepłym przyjęciem. Było to bowiem kompletnie nowe spojrzenie na kino szpiegowskie, do którego dorzucono solidną dawkę humoru i brutalności. Rewelacyjne sceny walki, spora ilość czarnego humoru oraz świetne aktorstwo spowodowały, że dwie pierwsze części serii zarobiły ogromną ilość pieniędzy i zyskały rzeszę oddanych fanów. I to właśnie z myślą o nich powstał „King’s Man: Pierwsza misja".

Co ciekawe, prace nad filmem ukończono już w 2019 roku, ale przez panująca pandemię jego premiera była cały czas przesuwana, aż w końcu wylądowała w styczniu 2022 roku. Pewnie myślicie teraz - czy warto było czekać aż tak długo? Postaram się na to odpowiedzieć w niniejszej recenzji „King’s Man: Pierwsza misja".

Narodziny Agencji

„King’s Man: Pierwsza misja" nieco odchodzi od schematu, do którego nas przyzwyczaiły nas poprzednie filmy z tej serii. Oto przenosimy się w czasie na początek XX wieku. Poznajemy tam księcia Oxfordu (granego przez Ralpha Fiennesa), który po śmierci swojej małżonki postanawia zostać pacyfistą, oraz oddać się wychowaniu swojego jedynego syna Conrada (w tej roli Harris Dickinson).

W „King’s Man: Pierwsza misja" mamy do czynienia z ciekawie napisaną historią alternatywną. Dowiadujemy się bowiem, że pierwsza wojna światowa została wywołana przez tajną organizację rządzoną przez tajemniczego Pasterza, który zza stołu w swojej chacie na szczycie góry pociąga za polityczne sznurki.

Oczywiście robi to za pomocą swoich wiernych sług, którymi są między innymi Rasputin (genialny Rhys Ifans), Mata Hari (Valerie Pachner), Gaviło Princip (Joel Basman) oraz Erik Jan Haussen (Daniel Brühl). Książę zbiera więc mały zespół niezawodnych szpiegów mając nadzieję, że nadal będzie mógł głosić pokój, podczas gdy jego siatka agentów wykona brudniejszą, bardziej krwawą robotę.

King's Man: Pierwsza misja - Rasputin

Czas pobrudzić garnitur

Prolog filmu rozgrywający się w 1902 roku sugeruje nam już na wstępie, że nowy King's Man może i jest kinem rozrywkowym, ale niesie za sobą także przesłanie. To krytyka imperializmu, zwłaszcza brytyjskiego, toczenia wojen a nawet nieudolnej monarchii i nieudolnych rządów. Już w pierwszej scenie odwiedzimy brytyjskie obozy śmierci utworzone w XIX wieku dla Burów.

Film przedstawia nam realia Wielkiej Wojny jednocześnie piętnując górnolotne hasła, które od wieków towarzyszą rządzącym, kiedy starają się zmuszać prostych ludzi do udziału w wojnach toczonych w imię ich interesów.

King's Man: Pierwsza misja - zamach

Dotychczasowe odsłony King’s Man przyzwyczaiły nas raczej do klasycznego kina szpiegowskiego. King’s Man: Pierwsza misja odchodzi mocno od znanych nam z poprzednich części garniturów, zastępując je żołnierskimi mundurami. Spora część filmu toczy się bowiem będzie na froncie, kiedy syn księcia zaciągnie się do wojska. Oczywiście Conrad, bo o nim mowa, robi to mimo sprzeciwów swojego ojca, który uważa, że mordowanie innych ludzi w imię wygórowanych ambicji rządzących jest po prostu złem. Pomimo sporej ilości akcji seans jest swoistą krytyką działań militarnych na świecie.

King's Man: Pierwsza misja - wojna

Historia może być ciekawa

Jak już wcześniej wspominałem w „King’s Man: Pierwsza misja” pojawia się sporo postaci historycznych. Ma to swoje plusy, ale też kilka minusów. Zabójstwo Rasputina przedstawione jest tutaj tak jak w rzeczywistości - podczas bożonarodzeniowego balu u księcia Feliksa Jusupowa, gdzie mnich zostaje kolejno otruty, postrzelony w środek czoła i utopiony. Można więc potraktować to jako swoistą lekcję historii. Sam Rasputin jest zresztą rewelacyjnie wykreowany – jako charyzmatyczny mnich, otoczony prostytutkami będący jednocześnie przerażający i fascynujący.

Niestety, Rasputin na ekranie gości około pół godziny i to jest chyba największy błąd najnowszej odsłony King’s Man. W związku ze zbytnim nagromadzeniem postaci historycznych, każda z nich zostaje potraktowana po macoszemu. Mata Hari ma dosłownie 5 minutowy występ. Lenin też pojawia się mniej więcej na taką samą ilość czasu. Gdyby twórcy wybrali jedną z tych postaci i położyli nacisk na jej przedstawienie byłoby to zdecydowanie ciekawsze. Niestety poprzez chęć pokazania na ekranie jak największej ilości bohaterów historycznych film dużo traci.

King's Man: Pierwsza misja - snajper

Coś dla oka i ucha

Aktorstwo w „King’s Man: Pierwsza misja” stoi na wysokim poziomie i całość ogląda się całkiem przyjemnie. Jest to typowe kino rozrywkowe bawiące się wieloma konwencjami. Znajdziemy tu sporą ilość walki, elementy kina wojennego i niemało scen charakterystycznych dla kina typowo szpiegowskiego. Chyba najsłabszym ogniwem jest główny antagonista, ponieważ na tle Rasputina wypada on dość słabo.

Efekty specjalnie niby stoją na wysokim poziomie, jednak zdarzają się momenty, że zielone tło jest widziane wręcz gołym okiem. Kiedy dochodzi do ostatecznego pojedynku z Pasterzem i nasi bohaterowi wiszą nad przepaścią czułem się jakbym oglądał film z lat 60. Muzyka wpasowuje się idealnie w większość scen, nie przeszkadzając nam w odbiorze filmu. Natomiast charakteryzacja postaci zasługuje na ogromne brawa – patrząc na przykład na Rasputina wydaje nam się że wstał on z grobu, aby zagrać w filmie.

King's Man: Pierwsza misja - książe

King’s Man: Pierwsza misja – czy warto wybrać się do kina?

Muszę przyznać, że bawiłem się na tym seansie bardzo dobrze. W porównaniu jednak do pierwszej części z 2014 roku King’s Man: Pierwsza misja zrobił spory krok w tył. Przede wszystkim zbyt duże nagromadzenie postaci, które stają na drodze naszym bohaterom wprowadza do filmu niepotrzebną dozę chaosu

Jeśli jednak przypadły Wam do gustu poprzednie filmy Matthew Vaughna na „King’s Man: Pierwsza misja” nie będziecie rozczarowani. Jasne, czegoś tu zabrakło. Jest jednak wszystko czego fani kina akcji mogą się spodziewać – jest szybko, dynamicznie, a choreografia walk potrafi wywołać efekt WOW. Czego brakuje? A choćby sceny prawdziwie kultowego starcia, takiego jak ta w kościele z pierwszego filmu.

Osobiście uważam jednak, że film lepiej sprawdziłby się jako serial. Dzięki temu można by wiele wątków rozwinąć oraz dać więcej czasu na ekranie kilku postaciom. Jeśli szukacie jednak efekciarskiego kina, przy którym dobrze będzie się chrupało popcorn to jest to „King’s Man: Pierwsza misja” będzie do tego idealny.

King's Man: Pierwsza misja - siedziba agencji

Ocena filmu King's Man: Pierwsza misja

  • choreografia walk
  • świetnie odzwierciedlona postać Rasputina
  • przesłanie filmu krytykujące imperializm i wojny
  • solidna gra aktorska
  • całkiem udane kino rozrywkowe
     
  • zbyt duża ilość antagonistów wprowadza chaos podczas seansu
  • w pewnych momentach gołym okiem widać zielony ekran
  • zbyt szybko ucinane pewne wątki
  • na tle poprzednich filmów z serii wypada mocno średnio

Ocena końcowa

60% 3/5

Komentarze

7
Zaloguj się, aby skomentować
avatar
Komentowanie dostępne jest tylko dla zarejestrowanych użytkowników serwisu.
  • avatar
    pawluto
    0
    Jak obejrzę to dam znać...ale skoro już w opisie jest "widać zielony ekran..." to nie wróżę sukcesu temu filmowi choć...po obejrzeniu nowego Matrrixa to fulm King Man może być naprawdę dobry.
    Co do Matrixa to zmarnowane ponad 2 godziny z życia na oglądanie tandety i powtórek - prawie wszystko już było w poprzednich częściach - do tego dodano...tfu....nudne wstawki przegadane ! To naprawdę wkurza i denerwuje - Po co zrobiono 4 część Matrixa ??? No na pewno dla pieniędzy i chyba tylko dlatego...jest nadzieja że za dużo nie zarobią - film jest fatalnie oceniany i trudno się dziwić.
    • avatar
      wilcze_stado
      0
      W ankiecie ewidentnie brakuje agenta OSS 117, z filmów szpiegowskich najbardziej cenię "Północ, północny zachód", Nikita była zabójczynią na zlecenie.
      • avatar
        aaadi
        0
        Muszę to obejrzeć. Pierwszy Kingsman to film, który mogę co kilka miesięcy obejrzeć od nowa, ciesząc się za każdym razem jak głupi do sera :-)
        "Manners maketh man" rządzi.
        • avatar
          ovalbee
          0
          Zabójca arcyksięcia Franciszka Ferdynanda nazywa się Gavrilo Princip a nie Gaviło...
          • avatar
            wilcze_stado
            0
            Rasputin zginął w 1916 roku, był przeciwnikiem dalszego angażowania się w I WW i zwolennikiem skupienia się na wewnętrznych sprawach Rosji.