Bezpieczeństwo

Ktoś może wziąć na ciebie pożyczkę. Nawet jeśli twoje dane nie "wyciekły"

przeczytasz w 2 min.

Czy publicznie dostępne dane mogą okazać się wystarczające do wzięcia pożyczki na czyjeś nazwisko? Okazuje się, że tak. Czasami zdarzają się niekorzystne zbiegi okoliczności oraz brak weryfikacji wszystkich danych przez podmioty udzielające pożyczek.

Taką sytuację opisał Niebezpiecznik, który przedstawił historię swojego czytelnika. Ten dowiedział się, że ktoś wziął na niego pożyczkę, gdy włączył powiadomienia z Biura Informacji Kredytowej. Z raportu wynikało, że dane czytelnika były już sprawdzane przez firmę AIQLabs.

Kredyt udzielony bez weryfikacji danych klienta

Jak się okazało, wcześniej ktoś wziął kredyt w wysokości 5 tys. zł na nazwisko czytelnika za pośrednictwem serwisu pożyczkowego SuperGrosz.pl, który jest prowadzony właśnie przez firmę AIQLabs. Aby zaciągnąć kredyt należy podać szereg danych, w tym imię i nazwisko, telefon, PESEL, numer dowodu czy dane teleadresowe. W praktyce wychodzi na to, że przynajmniej część z nich można zmyślić, bo później i tak nie zostaną odpowiednio sprawdzone.

Weryfikacja klienta u jego pracodawcy jest dodatkowym etapem, ale w praktyce nie zawsze jest podejmowana, a ponadto nie jest obowiązkowa, jeśli mowa o kredycie dla rencisty lub studenta. W serwisie SuperGrosz.pl finalna weryfikacja pożyczkobiorcy odbywa się w placówce Poczty Polskiej lub Banku Pocztowego i to najpewniej tutaj popełniono najwięcej błędów.

Niebezpiecznik spekuluje, że na tym etapie oszust mógł pokazać przy okienku spreparowany dowód osobisty, a pracownik odpowiednio tego nie sprawdził. Niewykluczona jest też wersja z pokazaniem dowodu w aplikacji na smartfonie, co również mogło zostać potraktowane przez pracownika bez odpowiedniej staranności.

Ostatecznie prowadzi to do tego, że czytelnik teoretycznie ma do spłacenia kredyt, którego wcale nie wziął. Jak okazało się w trakcie, zobowiązanie wynosi łącznie 14 tys. zł, bo do wartości samej pożyczki doszedł szereg dodatkowych kosztów (a dług został wykupiony przez firmę Alektum).

Nawet największa ostrożność w sieci może nie wystarczyć

Jak można zauważyć po opisywanym przypadku, nawet największa ostrożność w sieci nie prowadzi do pełnego bezpieczeństwa. Sprytny oszust może wziąć na kogoś kredyt mając jedynie jego imię i nazwisko oraz PESEL, który w niektórych przypadkach można zdobyć w legalny sposób i żaden "wyciek" nie jest konieczny.

Sprawa nagłośniona przez Niebiezpiecznik jest ciągle w toku. Została zgłoszona na policję i do sądu, a orzeczenie będzie najpewniej korzystne dla poszkodowanego. Nie zmienia to jednak faktu, że musi się on mocno zaangażować i wiele danych zebrać we własnym zakresie. Dodatkowo narażając się na stres.

Komentarze

9
Zaloguj się, aby skomentować
avatar
Komentowanie dostępne jest tylko dla zarejestrowanych użytkowników serwisu.
  • avatar
    27
    Skoro oszukali firmę dającą kredyty, to ta firma powinna mieć problem, a nie osoba, która stała się ofiarą takiego procederu.
    Może wtedy bardziej by uważali dając kredyt.
    • avatar
      bbkr_pl
      9
      Cudowne panstwo z kartonu, w ktorym w ksiegach wieczystych nie mozna zastrzec pokazywania danych osobowych. Wystarczy znac numer KW np. dla dzialki na ktorej stoi osiedle i juz mozna miec komplet danych tysiecy ludzi - imie, nazwisko, adres zamieszkania, PESEL, imiona rodzicow. Idealne srodowisko do namierzania ofiar, w KW sa odnotowywane spadki, smierci wspolmalzonkow, itp.
      • avatar
        wilkunek
        4
        Czy więc płacenie rocznego abonamentu 120 zł do firmy BIK aby wyzbyć się prawa do kredytu (blokada kredytu) ma w ogóle sens?
        • avatar
          xmexme
          1
          Czy da się takie firmy obciążyć finansowo aby zrekompensowały stracony czas, stres i poniesione koszty na udowadnianie że to nie ty?
          • avatar
            jarazz
            0
            Proponuje żeby taki BIK prowadziły banki. Czyli w praktyce. Zapłać nam haracz albo damy Ciebie oszukac ,
            • avatar
              Bazyliszek
              0
              > Ostatecznie prowadzi to do tego, że czytelnik teoretycznie ma do spłacenia kredyt, którego wcale nie wziął.

              co to za bzdura? Nie ma żadnego kredytu, bo to nie on go wziął. Podrobienie podpisu i danych, nie jest dla niego wiążące.