Gry komputerowe

Doom

przeczytasz w 1 min.

Zagłada!

Jakiś czas temu na łamach Benchmarka opowiadaliśmy już tę historię. Wolfenstein 3D stanowił dla id Software, a w zasadzie także dla wszystkich producentów gier komputerowych, swoistą inicjację w gatunku first person shooterów. To właśnie wydany w 1993 roku Doom był natomiast pełnoprawną pierwszą pieśnią, swoistą Bogurodzicą, tego gatunku, gdzie autorzy z pełną świadomością swoich możliwości i oczekiwań graczy mogli im dać to, co najlepsze.

Doom okazał się mroczny, krwawy, brutalny. No bo jak tu miłować się nad paskudnymi kosmitami oraz produktami ubocznymi nieudanego eksperymentu, przeprowadzonego przez niepokornych Ziemian na Marsie? Swoistym krystaliczno-czystym człowiekiem jest nasz bohater, który na Czerwoną Planetę zesłany został za karę – za sprzeciwienie się niewłaściwym rozkazom. Tego typu fabuła wskazywałaby na szeroki nacisk na dylematy moralne i wewnętrzne rozterki prowadzonej postaci. Oczywiście w 1993 roku nikomu tak idiotyczny pomysł nawet nie przyszedłby do głowy.

Strzelaliśmy bez pytania, wymienialiśmy giwery na coraz bardziej śmiercionośne i tak przez ponad 25 plansz podzielonych na 3 epizody staraliśmy się przede wszystkim przeżyć. Z perspektywy czasu trudno uczciwie oceniać oprawę audiowizualną – dziś może tylko bawić, w dniu premiery stanowiła absolutny krzyk techniki, porównywalny chyba tylko z rewolucyjnym nadejściem Far Cry w 2004 roku. Oczywiście – choć mogłoby się tak wydawać – wciąż nie mieliśmy do czynienia z pełnym trójwymiarem. Ten drobny detal (który oczywiście nikomu w 1993 roku nie przeszkadzał) rekompensowała możliwość zabawy w trybie multiplayer (tylko LAN).

Rok później id Software potwierdziło swoją klasę wydając Doom II. Równie grywalny, ale jeszcze lepszy i jeszcze ładniejszy filar w gatunku FPS. Natomiast na trzeciego Doom przyszło nam czekać prawie dekadę, a sama legenda chyba nie wytrzymała konfrontacji z wysokimi wymaganiami ze strony graczy. Być może zapowiadany na rok 2011 Doom IV zechce ponownie powalczyć o koronę króla pierwszoosobowych shooterów, ale dziś marka żywa jest głównie za sprawą... legendy.