
Dobrze jest widzieć taką inicjatywę jak “Stop Niszczeniu Gier Wideo”. Mobilizacja fanów wirtualnej rozrywki cieszy tym bardziej, że efektem ubocznym całej akcji może być rosnące przekonanie o własnej sprawczości. A wielu graczy ma deficyt pewności siebie.
Z nieskrępowaną radością śledzę nowe doniesienia na temat inicjatywy “Stop Killing Games”. Mojego entuzjazmu nie będą podzielać ci wydawcy gier wideo, którzy sięgają po niebezpieczne praktyki. Niebezpieczne z punktu widzenia i gracza i wydawcy: nieskromnie przypominam, że to gracze są najważniejsi, ponieważ to oni kupują (lub nie) daną grę, utrzymując (lub nie) danego wydawcę. Kiedyś stary majster na budowie powiedział mi tak: Słuchaj, młody! Gdyby nie my, to nie oni. I jak widać, ta pradawna mądrość jest nadal aktualna i można śmiało powołać się na nią.
Kogo obchodzą gry?
Wróćmy jednak do akcji “Stop Killing Games”. Na czym ona w ogóle polega? Jest to Europejska Inicjatywa Obywatelska. Brzmi poważnie, prawda? Tak w istocie jest. Gdy inicjatywa zbierze wymaganą liczbę podpisów (mamy to!) Komisja Europejska będzie musiała pochylić się nad nią. Czego chcą organizatorzy oraz osoby, które podpisały się pod inicjatywą? Wszyscy chcą grać w gry, a raczej mieć gwarancję tego, że zagrają w nią w przyszłości.
Ktoś zaraz pomyśli: a co mnie obchodzą jacyś gracze? Siedzą przy tych komputerach, garbią się, jedzą pizzę i pewnie jeszcze po godzinach dokonują brutalnych przestępstw, bo powszechnie wiadomo, że za całe zło świata odpowiadają gry. W końcu jesteś tym, w co grasz (w takim razie ja jestem kurierem, bo gram w Death Stranding 2).
To błędne myślenie, trącące wręcz ignorancją. Po pierwsze, gry komputerowe to “trochę” więcej, niż rozrywka dla chłopców. Newzoo szacuje łączną wartość globalnego rynku gier w 2024 r. na 184,3 mld dolarów. Miliardów – nie milionów. Dolarów – nie złotówek. Po drugie, gry komputerowe to narzędzia do promowania kraju. Tak, to jest ten patriotyczny aspekt wirtualnej rozrywki.
Kingdom Come: Deliverance 2 autorstwa Warhorse Studios rozsławia Czechy na całym świecie. Ukraińscy deweloperzy z GSC Game World pokazali światu STALKER 2 – grę, stworzoną w cieniu wojny. Prezydent Francji Emmanuel Macron jest zachwycony tegorocznym Clair Obscur: Expedition 33 i pisze publicznie o produkcji, która promuje "francuską odwagę i kreatywność". A Polacy? My mamy Wiedźmina 3 – jedną z najlepszych gier w historii, która dodatkowo promuje konsekwentnie nasz kraj. I nie jest to jedyna polska gra popularna poza granicami Polski, oj nie.
A więc kogo obchodzą jacyś gracze? Pomijam łaskawie fakt, że na całym świecie jest ok. 3 mld graczy. Bardziej lub mniej zaangażowanych – to nieważne. Ważne jest to, że gry to coś więcej, niż pożeracz czasu. To są cyfrowe dzieła sztuki i kolosalny przemysł. Gry nie mogą być traktowane jak zwykłe programy komputerowe. To współczesny, technologiczny nośnik kultury. Sprowadzenie tych wszystkich czynników do zwykłego “jacyś gracze/jakieś tam gry” to ignorancja, być może wynikająca z niewiedzy.
Czym jest ta inicjatywa?
Skoro pojawiła się ważna inicjatywa dotycząca gier o randze ogólnoeuropejskiej, to znaczy, że dzieje się coś istotnego. To prawda. Z grami dzieją się rzeczy złe. Wyobraź sobie, że kupujesz grę. Spełnia ona twoje oczekiwania i przez kilka lat grasz sobie. W pewnym momencie ktoś wyżej “wyciąga wtyczkę”. Rezultat jest taki, że kończy się wsparcie, licencja wygasa i koniec. Gra staje się niegrywalna. W ubiegłym roku wybuchła afera związana z The Crew, która okazała się doskonały paliwem dla inicjatywy “Stop Killing Games”.
“Stop Killing Games to ruch konsumencki powstały z myślą o kwestionowaniu legalności działań wydawców, którzy niszczą gry wideo sprzedane klientom. Coraz więcej tytułów trafia na rynek jako pełnoprawne produkty, bez określonej daty wygaśnięcia, ale są projektowane tak, by po zakończeniu wsparcia technicznego stały się całkowicie niegrywalne. Taka praktyka to forma planowego postarzania produktu, która nie tylko szkodzi konsumentom, ale także utrudnia zachowanie gier dla przyszłych pokoleń. Co więcej, legalność takich działań w wielu krajach pozostaje wciąż niejasna.” – czytamy na stronie głównej inicjatywy.
Jest to więc ruch konsumencki, a nie tylko inicjatywa samych graczy. Uważam, że w interesie wszystkich konsumentów jest to, żeby pod taką inicjatywą się podpisać: ponad podziałami i to niezależnie od tego, czy gramy w gry, czy nie. Dlaczego tak uważam? Ponieważ taka manifestacja siły i sprzeciwu może skutecznie odstraszyć firmy z innego segmentu przed podjęciem podobnych działań. Dzisiaj biorą się za gry, a jutro za coś innego.
Słowem: chodzi o utrzymanie gry w stanie funkcjonalnym na wiele lat po premierze. Wydawcy musieliby pozwolić na modyfikację gry w taki sposób, by działały one na systemach graczy bez dalszego wsparcia ze strony wydawcy. Gracze chcą wobec tego mieć gwarancję, że kupują grę, a nie licencję na granie. A przecież pod koniec 2024 r. platforma Steam zareagowała na nowe prawo w Kaliforni dodając przy zakupie adnotację "Zakup produktu cyfrowego przyznaje licencję na ten produkt na Steam”. Graczom komunikuje się wprost, że nie kupują gry, tylko licencję.
To dopiero początek – ruszyła maszyna
Uważam jednocześnie, że “Stop Killing Games” to swego rodzaju chrzest bojowy graczy. Wielu fanów wirtualnej rozrywki nie widzi problemów w agresywnych mikropłatnościach, niedokończonych projektach, wymieniać można bez końca. To znaczy widzą problem, ale nie do końca wiedzą, co można z tym zrobić, więc temat prędzej czy później ucichnie. Afera potrwa kilka dni, youtuberzy stworzą 10 filmików o tym, jak dana firma upada (i upaść nie może), a cały cyrk prędzej czy później pojedzie dalej, bo ma paliwo w postaci właśnie graczy niezdolnych do działania. “Stop Killing Games” pokazuje, że można zrobić coś bardziej konkretnego.
Komentarze
1